Szanowny i Drogi Komentariacie!
Postanowiłem sobie zafundować blogowy urlop do końca tego miesiąca. Zebrało się parę spraw osobistych i zawodowych, z którymi powinienem uporać się jak najszybciej .
Jesteście Wspaniali i Kochani , toteż będzie mi Was brakowało!
Do zobaczenia w czerwcu.
Andrzej - Art Klater
wtorek, 23 maja 2017
sobota, 20 maja 2017
" I tu mam zgryz..." - wywiad z Gościem, blogerką Jaskółką
Jaskółka, wytrawna i doświadczona blogerka. Do jej blogosfery możecie dojść tędy i owędy. Na świat i ludzi patrzy z dystansu, choć, w gruncie rzeczy, życzliwie.
Doktor nauk społecznych, naukowiec, wykładowca akademicki i skromna nauczycielka dziatwy szkolnej oraz... pani sklepowa. Zainteresowania wszechstronne: fotografia, muzyka, taniec, sport, motoryzacja, robótki - wszystkie możliwe techniki, ogród i nade wszystko przyroda.
Stateczna żona i matka dorosłych już dzieci. Kapryśna koneserka wybranych dziedzin literatury i sztuki.
Reszty o naszym Gościu dowiemy się w... dalszym praniu, mniej więcej za tydzień.
Pora teraz na długo oczekiwany, sądzę tak po Waszych komentarzach, wywiad z naszym znamienitym Gościem:
1) Wyobraźmy sobie taką sytuację. Po ciężko przepracowanej nocy nad ważnymi papierami, spoglądasz świtem bladym przez okno, a tu, na parapecie siedzi... jaskółka. Co Ty na to?
Chciałabym zobaczyć jaskółkę na parapecie. Zwłaszcza po przepracowanej naukowo nocy.
Jaskółka to bardzo pogodny, rozświergotany ptak i bardzo niezależny, zachłystujący się wysokimi lotami,
Codziennie obserwuję też przeloty czapli na okoliczne stawy. Często widzę na niebie szybujące myszołowy lub jastrzębie W ogrodzie kręcą się gołębie, kosy, drozdy…
Ale śmigające wysoko jaskółki zawsze wprawiały mnie w zachwyt. Tyle wdzięku, tyle lekkości i tyle wolności w ich lotach. Mój nick to naturalna konsekwencja pewnego zdarzenia z czasów, kiedy byłam niepokorną nastolatką.
Pod okapami domu moich dziadków, w Cieszyńskiem, było mnóstwo gniazd jaskółczych. Hałasowały, brudziły, ale dla dziadków były świętością. Bywałam często u nich latem i obserwowałam godzinami zachowania jaskółek. Bardzo mi się podobała ich zapobiegliwość, ich pracowitość i świergot. No i to śmiganie pełne radości. Czuć było w tym całkowitą wolność.
Kiedyś siedziałyśmy z babcią na ławeczce pod ścianą stodoły i wspólnie obserwowałyśmy jaskółki. Coś tam opowiadałyśmy sobie o różnych sprawach. I nagle babcia powiedziała, patrząc na kolejną śmigającą przez nami jaskółkę:
„Ty dziołcha jeżeś jak ta jaskółka. Niezależno, uparto. Gdybyś jyny umiała, to wyrwałabyś się do nieba jak óny”.
Wtedy tylko się roześmiałam, ale całe późniejsze moje życie potwierdziło to, jak mnie wtedy babcia scharakteryzowała. Moje poczucie niezależności, moja walka z każdym przejawem skrępowania mojego „jestestwa” nieraz boleśnie odbiła się na mnie samej.
Traciłam nieraz przez to pracę, traciłam przyjaciół, znajomych. Jednak mam tę satysfakcję, że nie dawałam się „złamać” i jak to się popularnie mówi, mogę spokojnie spojrzeć w lustro, bo nie ujrzę tam ryjka świni ani człowieka pokonanego.
Kiedy zakładałam pierwszy blog i trzeba było jakiś nick wpisać, od razu wiedziałam, że to będzie „Jaskółka”. I tak zostało.
2) W jednym z angielskich przysłów niebo to miejsce, gdzie powitają cię wszystkie przygarnięte przez ciebie psy. Czy blisko Ci do takiego nieba?
Miałam kilka psów. Najpierw jamnika, potem szpica, potem mieszańca, dwa pekińczyki, przekochaną Zuzię, którą czytelnicy mojego bloga poznali i teraz mam Bezkę.
Tylko dwa psy przygarnęłam, bo właściciel ich nie chciał. Pozostałe wychowałam od szczeniaka. Nim nastała Beza, zastanawialiśmy się, czy po śmierci Zuzki nie przygarnąć psa ze schroniska, ale nagle pojawił się problem niechcianego szczeniaka i tak nastała u nas Beza.
Uważam, że aby mieć jakieś zwierzę w domu, należy stworzyć mu jak najlepsze warunki. Miałam już trzy psy jednocześnie przez parę lat i nie zawsze było dobrze.
Każde kolejne zwierzę odbiera temu poprzedniemu część mojej miłości i uwagi. To jak z dziećmi. Każde następne odbiera część uwagi rodzicielskiej temu poprzedniemu. Przecież jak poświęcam teraz czas Małgosi, to nie poświęcam go Jasiowi itp. Ze zwierzakami jest tak samo.
Nie wiem czy to dobrze czy nie, ale wolę zapewnić bardzo dobry dom jednemu zwierzakowi niż byle jaki wielu. I zaraz podniesie się larum, że jestem egoistką, że nie mam racji, bo przecież są osoby, które przygarniają wiele zwierząt, są osoby, które prowadzą minischroniska dla zwierząt. Fajnie… to te osoby tak potrafią, ja nie.
Chociaż bardzo lubię psy, nie uważam, że zasłużyłam na psie niebo.
Beza, aktualna psiunia Jaskółki (fot. Jaskółka)
3) Z jednej strony Twoja poważna i konkretna aktywność zawodowa, a z drugiej blogosfera, gdzie , być może, stykasz sie z innymi miejscami, klimatami czy innymi ludźmi. Ja to godzisz ze sobą?
Blogowanie… Pierwszy blog założyłam 9 lat temu pod hasłem: „Jeszcze nieraz zatańczę” i świeża w tych sprawach, zaczęłam szczerze pisać. Okazało się, że chyba zbyt szczerze, bo pojawiły się hejty.
Nie bardzo wiedziałam, jaki charakter ma mój blog przyjąć. Pisałam o sprawach ogólnych, ale po czasie doszłam do wniosku, że może ja się tą drogą podzielę moimi zawodowymi doświadczeniami.
I to był ogromny błąd. Dano mi do zrozumienia, że się wymądrzam. Ok, zlikwidowałam ten blog z postanowieniem, że nie będę już nic zakładać. A potem jakaś przekora kazała mi przywrócić to wszystko. Byłam już ostrożniejsza. Muzyka, dużo zdjęć. Tak dużo zdjęć wklejałam, że założyłam drugi blog.
Na tym pierwszym miały być zdjęcia i sprawy ogólne, na tym drugim miałam opisywać moje spostrzeżenia, opinie, odczucia dotyczące różnych spraw bieżących, społecznych, politycznych.
A potem pojawiły się moje osobiste „przekochane" gnomy, które spowodowały swoimi wpisami, że wykasowałam wszystkie zbyt osobiste teksty z obu blogów.
Jak sobie radzę z blogowaniem? Ano mam włączony mocny hamulec. Z jednej strony dobrze, bo nie mam hejtu, z drugiej strony źle, bo czasem mam ochotę „wywalić” coś tak od serca, tak z przekleństwem, z przytupem, po imieniu.
W dodatku jeszcze, gdzieś z tyłu głowy, siedzi we mnie ten „wdrukowany” nauczyciel, chociaż już się go pozbywam, ku własnej osobistej uldze.
Całe zawodowe życie człowiek musiał trzymać się pewnych zasad, zachowywać się au courant, a równocześnie wszystko się często we mnie buntowało, bo nierzadko wymagania trącały o fałsz, obłudę.
Po prostu, ja nie byłam sobą w 100%, a z tym czułam się bardzo niekomfortowo. I to jeszcze gdzieś tam tkwi, by zamiast komuś przysolić w odpowiedzi na niegrzeczne potraktowanie mnie, hamuję się
i staram się być elegancka. Eh….
Blog traktuję jako miejsce pokazania tego, czym się interesuję, opisania przyrody, zamieszczana zdjęć. Kiedyś pisałam bardziej osobiste posty, więcej się odkrywałam, ale po tym, jak pewien nawiedzony różowy miś oczernił mnie na swoim blogu, zorientowałam się, że blog to miejsce bardzo niebezpieczne dla osobistych wynurzeń.
Nie należy zbyt dużo dokładnie ujawniać. Brzydko to brzmi, jednak człowiek w blogosferze narażony jest na wirtualne szykany, a ja ich miałam tak dużo w życiu realnym, że już mi niepotrzebne w wirtualnym.
Dlatego moje posty są często takie sobie. Boleję nad tym, wolałabym opisać, co czuję, co mnie boli, co mi się nie podoba.
Ludzie mają tendencje do szukania winy w ofierze, a nie w sprawcy zła. Jak napiszesz, że coś ci się nie powiodło, to najpierw ciebie obwinią o to, a potem dopiero przyznają rację - ktoś inny był wredny.
Ale zanim do tego dojdzie, to trzeba użyć morza argumentów, by przekonać, że to ciebie bolało i nie ty byłeś powodem tego bólu. Nie mam już siły na takie „sprostowania”. Może dlatego stworzyłam ten drugi blog, ten o robótkach, bo on wydaje się być całkowicie neutralny.
Zdarzają się też okresy, kiedy jestem totalnie znudzona czytaniem innych blogów. Czytam w nich rzeczy, które dla mnie są od dawna oczywiste, treści, które nie są dla mnie żadną rewelacją, bo ja naprawdę dużo czytałam, czytam i będę pewnie aż do grobowej deski łykać treści, jak pelikan ryby.
Kiedy widzę komentarze, w których ludzie nawzajem przekonują się do tego, co do czego nie powinno być wątpliwości, albo dyskusja toczy się wokół jednego „masz rację….”, a potem jest osobisty wywód: „Ja też tak miałam….”, to wychodzę z tego bloga.
Są blogi tak przewidywalne, iż wchodzę tam, by przekonać się, że nadal trwa ta sama „dyskusja”. Zarozumiała jestem?
Mam zaprzyjaźnione blogi, na których często toczy się interesująca wymiana zdań. Są blogi, czytając które można się pośmiać, a w komentarzach podowcipkować.
I są blogi, na które lepiej nie wchodzić, bo ludzie w nich piszący są z jakiegoś umysłowego matriksa. I są też blogi „przeintelektualizowane”- ich autorom wydaje się, iż piszą bardzo naukowe treści…
Hmmmmmm….. no…..Omijam z daleka. Jeśli mi czyjś blog nie odpowiada, nie wchodzę, to jest moja zasada główna. Jak ktoś zechce obrazić moich „wielbicieli’ blokowych, to, bez pardonu, wytnę!
Teraz mam dwa blogi i na razie na tym poprzestanę.
Moje sprawy zawodowe, a zwłaszcza sposób, w jaki przestałam pracować w tutejszej w szkole podstawowej i, o złośliwy losie, podobnie na jednej z uczelni, to tematy do ogromnych postów.
Walka o stołki 10 lat temu i o obsadzenie na nich swoich ludzi, była ogromna. Nie liczył się dorobek poprzedników, nie liczyły się kwalifikacje, nie liczyło się to, że krzywdzi się człowieka.
Ale nie to było najgorsze, tylko łamanie prawa. Najgorsze było dla mnie to, że nikt nie stanął w mojej obronie, nikt nie przyszedł do mnie zapytać, czy mam za co żyć.
Kiedy przestałam tam pracować ogarnęła mnie pustka, cisza, przestałam tam istnieć dla innych, dla grona, dla sprzątaczek, dla rodziców i innych.
Nikt nie przeszedł zapytać, co się naprawdę wydarzyło. Nie dziw się, że odizolowałam się od wsi. ja ci to wkrótce opiszę, bo taki tutaj skrót nie odda całości. Powiem tylko, oby to była tylko zawiść, a to było podłe, chamskie, unicestwienie mnie, bez prawa do jakiejkolwiek reakcji!
Owszem, walczyłam, ale bez widoków na wygraną, a jeżeli bym wygrała, to po kilku latach sądzenia się.
No i po co miałam tu wracać? Do tych ludzi? Do takich ludzi?
4) Spotkałaś się zapewne z tzw. stereotypem Ślązaka (Ślązaczki). Jakie są Twoje przemyślenia na ten temat?
Tu mam zgryz. Ja to jestem taki krojcok (tu: mieszane pochodzenie etniczne, przyp. A.K.) kulturowy. Chyba trzeba zacząć od „Adama i Ewy” czyli pochodzenia moich rodziców. Tata to od pokoleń Cieszyniok z podcieszyńskiej wsi (teraz w granicach miasta) i tu sprawa jest jasna.
Z matką jest trochę gorzej. Rodzina jej ojca mieszkała od pokoleń we wsi, w której ja teraz mieszkam, czyli Cieszynioki. Rodzina matki i mojej babci, od pokoleń mieszkała we wsi koło Pszczyny (teraz w granicach miasta), czyli Ślązoki. Ja urodziłam się w Pszczynie czyli też Ślązaczka.
Najpierw mieszkaliśmy w leśniczówce na skraju lasów pszczyńskich, potem we wsi, na pograniczu Górnego Śląska i Śląska Cieszyńskiego czyli dawnych zaborów pruskiego i austriackiego.
Stąd nazwy lokalne: „prusoki” i „austryjoki”, które nadal funkcjonują, a jakże i bardzo często są tu używane na określenie pochodzenia danego delikwenta.
Do szkoły chodziłam z dziewczynami, które ostro „jechały’ gwarą śląską. Nas, w domu, rodzice uczyli mówić czystą polszczyzną, a zwłaszcza tata, który ganił każde gwarowe wpadki. Dlatego, na początku nauki, nie rozumiałam, co do mnie te dzieci mówią. Koleżanki szybko zorientowały się w moich brakach i kiedy chciały coś sobie opowiedzieć tak, bym nie wiedziała, o czym mówią, to mówiły gwarą. Już w drugiej klasie prawie wszystko rozumiałam. Jednak przyznam, że na początku ciężko było. No i druga strona krojcowania.
Bardzo często jeździłam do dziadków w Cieszyńskie. Oni z kolei posługiwali się gwarą cieszyńską. Babcia tłumaczyła mi co to lawor, dłaszka, spajska, cesta, czy rajczula. Edukację w gwarze cieszyńskiej uzupełniłam, kiedy poszłam do liceum w Cieszynie. Miałam koleżanki z Ruptawy, Cisownicy, Goleszowa - pełny przekrój Ziemi Cieszyńskiej. One też pytlowały w gwarze.
Do teraz nie bardzo potrafię się określić czy jestem Cieszynianką, czy Ślązaczką. Obie kultury są mi bliskie, obie jeszcze do końca nie odkryte.
A jednak w tym wszystkim jest coś, czemu się dziwić nie przestanę. Zanim o tym napiszę, muszę tu wyjaśnić, na czym polega różnica między „prawdziwym Cieszyniokiem” a „prawdziwym Ślązokiem”, którą to różnicę odczułam na własnej skórze. Otóż, kiedy mieszkałam na Górnym Śląsku, to nigdy nie usłyszałam, że jestem obca, po cieszyńsku - „nie stela”. Nawet nikt mnie nie zapytał, skąd pochodzę, a mówiłam i mówię nadal bardzo poprawną polszczyzną .
Od 27 lat mieszkam we wsi cieszyńskiej i ciągle jestem tutaj „nie stela”- obca. Przykro powiedzieć, ale „człowiek nie stela” dla Cieszynioków jest jakby obywatelem niższego sortu, mniej się z nim liczą.
Nie przywiązuję wagi do pochodzenia w sensie podkreślania tego jako jakiejś ekstra wartości, niemniej, kiedy dochodzi do sytuacji wymagającej podania skąd pochodzę, mówię, że jestem ze Śląska, w domyśle tego Górnego. Mieszkałam na nim 17 lat i to chyba zaważyło na tym, że bardziej czuję się Ślązaczką niż Cieszynianką. No i urodziłam się w Pszczynie, czyli na Śląsku.
Na pewno mocno czuję się Polką. Tu obok, za granicą (na czeskim Zaolziu, przyp. A.K.) mówię po polsku, przyznaję, że jestem z Polski - nie ukrywam tego. Nadal jestem dumna, że urodziłam się w
Polsce.
5) Jak uważasz, czy w naszym kraju, mimo przeróżnych deklaracji, zapewnień i oświadczeń w wystąpieniach publicznych, ma miejsce dyskryminacja kobiet? W jakich dziedzinach naszego życia jest to szczególnie widoczne?
Moja matka wychowała nas, córki, w duchu niezależności od mężczyzny. Myślę, że nawet trochę przesadziła, bo ona wyraźnie gardziła mężczyznami. Była bardzo mocną kobietą, bardzo niezależną, robiącą zawsze to, co ona uważała za dobre i tak nas wychowywała. Ja jednak nie miałam takiej siły przebicia w swoich małżeństwach. Zresztą nigdy nie uważałam, że kobieta powinna dominować. Myślę, że powinna być jakaś równowaga i wzajemnie uzupełnianie się w codziennych obowiązkach. Ale miałam męża Cieszynioka i tu nastąpiło totalne zderzenie się dwóch światów.
Tak, codziennie spotykam się z dyskryminacją czy choćby lekceważącym stosunkiem do kobiet. Do szału doprowadzają mnie głupie dowcipasy seksistowskie na temat kobiet. W urzędach, kiedy załatwiam sprawę sama, jestem inaczej traktowana niż mój mąż. I o dziwo, najczęściej tokują panie i lecą mu sprawę załatwić.
Natomiast, kiedy ja załatwiam sprawę u faceta, to często spotykam się z wyższością i lekką pogardą. Ostatnio podczas rozmowy telefonicznej, podczas której operator na siłę chciał mi wcisnąć jakąś ofertę, na moje stanowcze NIE, pan ze złością powiedział, że powinnam wysłuchać, bo pewnie się nie znam i nie wiem, o co chodzi. Jestem przekonana, że mojemu mężowi nie wcisnąłby takiej gadki. Zresztą, co tu opowiadać, należy uważnie spojrzeć wokoło i zobaczyć, kto siedzi na stanowiskach ( od szczebli gminnych po krajowe), kto tym bałaganem rządzi. Trzeba poczytać wypowiedzi polityków pisowskich (ale i ci z opozycji mają równie wredne antykobiece wejścia) na temat wypowiedzi kobiet z opozycji, trzeba przeczytać, jak czasem dziennikarze kwitują wypowiedzi kobiet. Mam wrażenie, że jestem w kosmosie!
Rozróżniam ruch feministyczny, ten , który walczył o prawa kobiet, o ich równość wobec mężczyzn w różnych dziedzinach życia, od tego feminizmu, który chcą wmówić kobietom pisowcy, a który definiują jako coś zbrodniczego (prawo do aborcji to prawo do zabijania) jako coś zagrażającego przyjętym, tradycyjnym społecznym rolom kobiety i mężczyzny (gender to diabeł wcielony) i jako chęć zdemolowania przez współczesne Polki tradycji rodzinnej (zawsze było tak, że chłop miał prawo przylać babie, albo - "baba mi tu nie będzie rządziła", albo - "baby i dzieci głosu nie mają").
Podkreśla się sfeminizowanie zawodu np. nauczycielskiego i równocześnie opowiada całemu społeczeństwu, że przy naborze studentów na studia pedagogiczne występuje selekcja negatywna. Czyli idą na te studia głupie baby, bo nie mają gdzie indziej szans. Można by tak mnożyć przykłady na nierówne traktowanie kobiet.
Niedobrze jest też, że nastawia się resztę społeczeństwa negatywnie do grup kobiet, które występują w sprawie równego traktowania. Ostatnio przeczytałam masę hejtu na temat strajku nauczycieli (a przecież głównie pracują w tym zawodzie kobiety) przeciwko wprowadzeniu reformy przez Zalewską. Większość komentujących twierdziła, że nauczyciele walczą o stołki i na dzieciach im nie zależy.
Gdy strajkowały pielęgniarki, czytałam, że babom robić się nie chce i mają jakieś wygórowane żądania. Ciekawe- kiedy kierowcy Tirów protestowali przeciw słabym zarobkom, to takich hejtów nie czytałam
Prosty przykład- kiedy traciłam pracę w szkole, w której przepracowałam 16 lat i znano mnie z dobrej pracy, z dobrych relacji z nauczycielami i rodzicami, nie mówiąc już o wykształceniu, to na moje miejsce (stanowisko dyrektora) wsadzono smarkatego informatyka, który ledwo potrafił się wysławiać po polsku. Taką ciapę życiową. No ale… nie dość, że krewny królika, to jeszcze facet.
Zresztą nie tylko o równe prawa kobiet mi chodzi, chciałabym, by w ogóle szanowano prawa człowieka. Nie potrafię również znieść, kiedy uogólnia się sprawy dotyczące imigrantów. Najczęściej nie dostrzega się tragedii zwyczajnych ludzi, a wyostrza się sprawę terroryzmu i zachowań islamistów. Czytam o przestępstwach popełnianych przez imigrantów. I czytam, że to mężczyźni je popełniają. Następuje gremialne potępienie tych przestępców.
Przestępców dobrze, ale dlaczego do wspólnego wora wrzuca się również ich kobiety i dzieci? Czy ktoś zastanowił się, w jakie sytuacji są matki, żony, córki tych facetów, a które nie mają nic do gadania, mają milczeć i słuchać? Ale jak walić, to we wszystkich imigrantów. I tego nie trawię.
Tyle wywiadu. W obfitej korespondencji mailowej namawiałem Jaskółkę, aby napisała swój post gościnny jak najbardziej bezkompromisowo oraz jak najbardziej prywatnie i intymnie.
Być może mi się uda?!
Zdjęcie usunięte na prośbę Jaskółki.
Doktor nauk społecznych, naukowiec, wykładowca akademicki i skromna nauczycielka dziatwy szkolnej oraz... pani sklepowa. Zainteresowania wszechstronne: fotografia, muzyka, taniec, sport, motoryzacja, robótki - wszystkie możliwe techniki, ogród i nade wszystko przyroda.
Stateczna żona i matka dorosłych już dzieci. Kapryśna koneserka wybranych dziedzin literatury i sztuki.
Reszty o naszym Gościu dowiemy się w... dalszym praniu, mniej więcej za tydzień.
Pora teraz na długo oczekiwany, sądzę tak po Waszych komentarzach, wywiad z naszym znamienitym Gościem:
1) Wyobraźmy sobie taką sytuację. Po ciężko przepracowanej nocy nad ważnymi papierami, spoglądasz świtem bladym przez okno, a tu, na parapecie siedzi... jaskółka. Co Ty na to?
Chciałabym zobaczyć jaskółkę na parapecie. Zwłaszcza po przepracowanej naukowo nocy.
Jaskółka to bardzo pogodny, rozświergotany ptak i bardzo niezależny, zachłystujący się wysokimi lotami,
Codziennie obserwuję też przeloty czapli na okoliczne stawy. Często widzę na niebie szybujące myszołowy lub jastrzębie W ogrodzie kręcą się gołębie, kosy, drozdy…
Ale śmigające wysoko jaskółki zawsze wprawiały mnie w zachwyt. Tyle wdzięku, tyle lekkości i tyle wolności w ich lotach. Mój nick to naturalna konsekwencja pewnego zdarzenia z czasów, kiedy byłam niepokorną nastolatką.
Pod okapami domu moich dziadków, w Cieszyńskiem, było mnóstwo gniazd jaskółczych. Hałasowały, brudziły, ale dla dziadków były świętością. Bywałam często u nich latem i obserwowałam godzinami zachowania jaskółek. Bardzo mi się podobała ich zapobiegliwość, ich pracowitość i świergot. No i to śmiganie pełne radości. Czuć było w tym całkowitą wolność.
Kiedyś siedziałyśmy z babcią na ławeczce pod ścianą stodoły i wspólnie obserwowałyśmy jaskółki. Coś tam opowiadałyśmy sobie o różnych sprawach. I nagle babcia powiedziała, patrząc na kolejną śmigającą przez nami jaskółkę:
„Ty dziołcha jeżeś jak ta jaskółka. Niezależno, uparto. Gdybyś jyny umiała, to wyrwałabyś się do nieba jak óny”.
Wtedy tylko się roześmiałam, ale całe późniejsze moje życie potwierdziło to, jak mnie wtedy babcia scharakteryzowała. Moje poczucie niezależności, moja walka z każdym przejawem skrępowania mojego „jestestwa” nieraz boleśnie odbiła się na mnie samej.
Traciłam nieraz przez to pracę, traciłam przyjaciół, znajomych. Jednak mam tę satysfakcję, że nie dawałam się „złamać” i jak to się popularnie mówi, mogę spokojnie spojrzeć w lustro, bo nie ujrzę tam ryjka świni ani człowieka pokonanego.
Kiedy zakładałam pierwszy blog i trzeba było jakiś nick wpisać, od razu wiedziałam, że to będzie „Jaskółka”. I tak zostało.
2) W jednym z angielskich przysłów niebo to miejsce, gdzie powitają cię wszystkie przygarnięte przez ciebie psy. Czy blisko Ci do takiego nieba?
Miałam kilka psów. Najpierw jamnika, potem szpica, potem mieszańca, dwa pekińczyki, przekochaną Zuzię, którą czytelnicy mojego bloga poznali i teraz mam Bezkę.
Tylko dwa psy przygarnęłam, bo właściciel ich nie chciał. Pozostałe wychowałam od szczeniaka. Nim nastała Beza, zastanawialiśmy się, czy po śmierci Zuzki nie przygarnąć psa ze schroniska, ale nagle pojawił się problem niechcianego szczeniaka i tak nastała u nas Beza.
Uważam, że aby mieć jakieś zwierzę w domu, należy stworzyć mu jak najlepsze warunki. Miałam już trzy psy jednocześnie przez parę lat i nie zawsze było dobrze.
Każde kolejne zwierzę odbiera temu poprzedniemu część mojej miłości i uwagi. To jak z dziećmi. Każde następne odbiera część uwagi rodzicielskiej temu poprzedniemu. Przecież jak poświęcam teraz czas Małgosi, to nie poświęcam go Jasiowi itp. Ze zwierzakami jest tak samo.
Nie wiem czy to dobrze czy nie, ale wolę zapewnić bardzo dobry dom jednemu zwierzakowi niż byle jaki wielu. I zaraz podniesie się larum, że jestem egoistką, że nie mam racji, bo przecież są osoby, które przygarniają wiele zwierząt, są osoby, które prowadzą minischroniska dla zwierząt. Fajnie… to te osoby tak potrafią, ja nie.
Chociaż bardzo lubię psy, nie uważam, że zasłużyłam na psie niebo.
Beza, aktualna psiunia Jaskółki (fot. Jaskółka)
3) Z jednej strony Twoja poważna i konkretna aktywność zawodowa, a z drugiej blogosfera, gdzie , być może, stykasz sie z innymi miejscami, klimatami czy innymi ludźmi. Ja to godzisz ze sobą?
Blogowanie… Pierwszy blog założyłam 9 lat temu pod hasłem: „Jeszcze nieraz zatańczę” i świeża w tych sprawach, zaczęłam szczerze pisać. Okazało się, że chyba zbyt szczerze, bo pojawiły się hejty.
Nie bardzo wiedziałam, jaki charakter ma mój blog przyjąć. Pisałam o sprawach ogólnych, ale po czasie doszłam do wniosku, że może ja się tą drogą podzielę moimi zawodowymi doświadczeniami.
I to był ogromny błąd. Dano mi do zrozumienia, że się wymądrzam. Ok, zlikwidowałam ten blog z postanowieniem, że nie będę już nic zakładać. A potem jakaś przekora kazała mi przywrócić to wszystko. Byłam już ostrożniejsza. Muzyka, dużo zdjęć. Tak dużo zdjęć wklejałam, że założyłam drugi blog.
Na tym pierwszym miały być zdjęcia i sprawy ogólne, na tym drugim miałam opisywać moje spostrzeżenia, opinie, odczucia dotyczące różnych spraw bieżących, społecznych, politycznych.
A potem pojawiły się moje osobiste „przekochane" gnomy, które spowodowały swoimi wpisami, że wykasowałam wszystkie zbyt osobiste teksty z obu blogów.
Jak sobie radzę z blogowaniem? Ano mam włączony mocny hamulec. Z jednej strony dobrze, bo nie mam hejtu, z drugiej strony źle, bo czasem mam ochotę „wywalić” coś tak od serca, tak z przekleństwem, z przytupem, po imieniu.
W dodatku jeszcze, gdzieś z tyłu głowy, siedzi we mnie ten „wdrukowany” nauczyciel, chociaż już się go pozbywam, ku własnej osobistej uldze.
Całe zawodowe życie człowiek musiał trzymać się pewnych zasad, zachowywać się au courant, a równocześnie wszystko się często we mnie buntowało, bo nierzadko wymagania trącały o fałsz, obłudę.
Po prostu, ja nie byłam sobą w 100%, a z tym czułam się bardzo niekomfortowo. I to jeszcze gdzieś tam tkwi, by zamiast komuś przysolić w odpowiedzi na niegrzeczne potraktowanie mnie, hamuję się
i staram się być elegancka. Eh….
Blog traktuję jako miejsce pokazania tego, czym się interesuję, opisania przyrody, zamieszczana zdjęć. Kiedyś pisałam bardziej osobiste posty, więcej się odkrywałam, ale po tym, jak pewien nawiedzony różowy miś oczernił mnie na swoim blogu, zorientowałam się, że blog to miejsce bardzo niebezpieczne dla osobistych wynurzeń.
Nie należy zbyt dużo dokładnie ujawniać. Brzydko to brzmi, jednak człowiek w blogosferze narażony jest na wirtualne szykany, a ja ich miałam tak dużo w życiu realnym, że już mi niepotrzebne w wirtualnym.
Dlatego moje posty są często takie sobie. Boleję nad tym, wolałabym opisać, co czuję, co mnie boli, co mi się nie podoba.
Ludzie mają tendencje do szukania winy w ofierze, a nie w sprawcy zła. Jak napiszesz, że coś ci się nie powiodło, to najpierw ciebie obwinią o to, a potem dopiero przyznają rację - ktoś inny był wredny.
Ale zanim do tego dojdzie, to trzeba użyć morza argumentów, by przekonać, że to ciebie bolało i nie ty byłeś powodem tego bólu. Nie mam już siły na takie „sprostowania”. Może dlatego stworzyłam ten drugi blog, ten o robótkach, bo on wydaje się być całkowicie neutralny.
Zdarzają się też okresy, kiedy jestem totalnie znudzona czytaniem innych blogów. Czytam w nich rzeczy, które dla mnie są od dawna oczywiste, treści, które nie są dla mnie żadną rewelacją, bo ja naprawdę dużo czytałam, czytam i będę pewnie aż do grobowej deski łykać treści, jak pelikan ryby.
Kiedy widzę komentarze, w których ludzie nawzajem przekonują się do tego, co do czego nie powinno być wątpliwości, albo dyskusja toczy się wokół jednego „masz rację….”, a potem jest osobisty wywód: „Ja też tak miałam….”, to wychodzę z tego bloga.
Są blogi tak przewidywalne, iż wchodzę tam, by przekonać się, że nadal trwa ta sama „dyskusja”. Zarozumiała jestem?
Mam zaprzyjaźnione blogi, na których często toczy się interesująca wymiana zdań. Są blogi, czytając które można się pośmiać, a w komentarzach podowcipkować.
I są blogi, na które lepiej nie wchodzić, bo ludzie w nich piszący są z jakiegoś umysłowego matriksa. I są też blogi „przeintelektualizowane”- ich autorom wydaje się, iż piszą bardzo naukowe treści…
Hmmmmmm….. no…..Omijam z daleka. Jeśli mi czyjś blog nie odpowiada, nie wchodzę, to jest moja zasada główna. Jak ktoś zechce obrazić moich „wielbicieli’ blokowych, to, bez pardonu, wytnę!
Teraz mam dwa blogi i na razie na tym poprzestanę.
Moje sprawy zawodowe, a zwłaszcza sposób, w jaki przestałam pracować w tutejszej w szkole podstawowej i, o złośliwy losie, podobnie na jednej z uczelni, to tematy do ogromnych postów.
Walka o stołki 10 lat temu i o obsadzenie na nich swoich ludzi, była ogromna. Nie liczył się dorobek poprzedników, nie liczyły się kwalifikacje, nie liczyło się to, że krzywdzi się człowieka.
Ale nie to było najgorsze, tylko łamanie prawa. Najgorsze było dla mnie to, że nikt nie stanął w mojej obronie, nikt nie przyszedł do mnie zapytać, czy mam za co żyć.
Kiedy przestałam tam pracować ogarnęła mnie pustka, cisza, przestałam tam istnieć dla innych, dla grona, dla sprzątaczek, dla rodziców i innych.
Nikt nie przeszedł zapytać, co się naprawdę wydarzyło. Nie dziw się, że odizolowałam się od wsi. ja ci to wkrótce opiszę, bo taki tutaj skrót nie odda całości. Powiem tylko, oby to była tylko zawiść, a to było podłe, chamskie, unicestwienie mnie, bez prawa do jakiejkolwiek reakcji!
Owszem, walczyłam, ale bez widoków na wygraną, a jeżeli bym wygrała, to po kilku latach sądzenia się.
No i po co miałam tu wracać? Do tych ludzi? Do takich ludzi?
4) Spotkałaś się zapewne z tzw. stereotypem Ślązaka (Ślązaczki). Jakie są Twoje przemyślenia na ten temat?
Tu mam zgryz. Ja to jestem taki krojcok (tu: mieszane pochodzenie etniczne, przyp. A.K.) kulturowy. Chyba trzeba zacząć od „Adama i Ewy” czyli pochodzenia moich rodziców. Tata to od pokoleń Cieszyniok z podcieszyńskiej wsi (teraz w granicach miasta) i tu sprawa jest jasna.
Z matką jest trochę gorzej. Rodzina jej ojca mieszkała od pokoleń we wsi, w której ja teraz mieszkam, czyli Cieszynioki. Rodzina matki i mojej babci, od pokoleń mieszkała we wsi koło Pszczyny (teraz w granicach miasta), czyli Ślązoki. Ja urodziłam się w Pszczynie czyli też Ślązaczka.
Najpierw mieszkaliśmy w leśniczówce na skraju lasów pszczyńskich, potem we wsi, na pograniczu Górnego Śląska i Śląska Cieszyńskiego czyli dawnych zaborów pruskiego i austriackiego.
Stąd nazwy lokalne: „prusoki” i „austryjoki”, które nadal funkcjonują, a jakże i bardzo często są tu używane na określenie pochodzenia danego delikwenta.
Do szkoły chodziłam z dziewczynami, które ostro „jechały’ gwarą śląską. Nas, w domu, rodzice uczyli mówić czystą polszczyzną, a zwłaszcza tata, który ganił każde gwarowe wpadki. Dlatego, na początku nauki, nie rozumiałam, co do mnie te dzieci mówią. Koleżanki szybko zorientowały się w moich brakach i kiedy chciały coś sobie opowiedzieć tak, bym nie wiedziała, o czym mówią, to mówiły gwarą. Już w drugiej klasie prawie wszystko rozumiałam. Jednak przyznam, że na początku ciężko było. No i druga strona krojcowania.
Bardzo często jeździłam do dziadków w Cieszyńskie. Oni z kolei posługiwali się gwarą cieszyńską. Babcia tłumaczyła mi co to lawor, dłaszka, spajska, cesta, czy rajczula. Edukację w gwarze cieszyńskiej uzupełniłam, kiedy poszłam do liceum w Cieszynie. Miałam koleżanki z Ruptawy, Cisownicy, Goleszowa - pełny przekrój Ziemi Cieszyńskiej. One też pytlowały w gwarze.
Do teraz nie bardzo potrafię się określić czy jestem Cieszynianką, czy Ślązaczką. Obie kultury są mi bliskie, obie jeszcze do końca nie odkryte.
A jednak w tym wszystkim jest coś, czemu się dziwić nie przestanę. Zanim o tym napiszę, muszę tu wyjaśnić, na czym polega różnica między „prawdziwym Cieszyniokiem” a „prawdziwym Ślązokiem”, którą to różnicę odczułam na własnej skórze. Otóż, kiedy mieszkałam na Górnym Śląsku, to nigdy nie usłyszałam, że jestem obca, po cieszyńsku - „nie stela”. Nawet nikt mnie nie zapytał, skąd pochodzę, a mówiłam i mówię nadal bardzo poprawną polszczyzną .
Od 27 lat mieszkam we wsi cieszyńskiej i ciągle jestem tutaj „nie stela”- obca. Przykro powiedzieć, ale „człowiek nie stela” dla Cieszynioków jest jakby obywatelem niższego sortu, mniej się z nim liczą.
Nie przywiązuję wagi do pochodzenia w sensie podkreślania tego jako jakiejś ekstra wartości, niemniej, kiedy dochodzi do sytuacji wymagającej podania skąd pochodzę, mówię, że jestem ze Śląska, w domyśle tego Górnego. Mieszkałam na nim 17 lat i to chyba zaważyło na tym, że bardziej czuję się Ślązaczką niż Cieszynianką. No i urodziłam się w Pszczynie, czyli na Śląsku.
Na pewno mocno czuję się Polką. Tu obok, za granicą (na czeskim Zaolziu, przyp. A.K.) mówię po polsku, przyznaję, że jestem z Polski - nie ukrywam tego. Nadal jestem dumna, że urodziłam się w
Polsce.
5) Jak uważasz, czy w naszym kraju, mimo przeróżnych deklaracji, zapewnień i oświadczeń w wystąpieniach publicznych, ma miejsce dyskryminacja kobiet? W jakich dziedzinach naszego życia jest to szczególnie widoczne?
Moja matka wychowała nas, córki, w duchu niezależności od mężczyzny. Myślę, że nawet trochę przesadziła, bo ona wyraźnie gardziła mężczyznami. Była bardzo mocną kobietą, bardzo niezależną, robiącą zawsze to, co ona uważała za dobre i tak nas wychowywała. Ja jednak nie miałam takiej siły przebicia w swoich małżeństwach. Zresztą nigdy nie uważałam, że kobieta powinna dominować. Myślę, że powinna być jakaś równowaga i wzajemnie uzupełnianie się w codziennych obowiązkach. Ale miałam męża Cieszynioka i tu nastąpiło totalne zderzenie się dwóch światów.
Tak, codziennie spotykam się z dyskryminacją czy choćby lekceważącym stosunkiem do kobiet. Do szału doprowadzają mnie głupie dowcipasy seksistowskie na temat kobiet. W urzędach, kiedy załatwiam sprawę sama, jestem inaczej traktowana niż mój mąż. I o dziwo, najczęściej tokują panie i lecą mu sprawę załatwić.
Natomiast, kiedy ja załatwiam sprawę u faceta, to często spotykam się z wyższością i lekką pogardą. Ostatnio podczas rozmowy telefonicznej, podczas której operator na siłę chciał mi wcisnąć jakąś ofertę, na moje stanowcze NIE, pan ze złością powiedział, że powinnam wysłuchać, bo pewnie się nie znam i nie wiem, o co chodzi. Jestem przekonana, że mojemu mężowi nie wcisnąłby takiej gadki. Zresztą, co tu opowiadać, należy uważnie spojrzeć wokoło i zobaczyć, kto siedzi na stanowiskach ( od szczebli gminnych po krajowe), kto tym bałaganem rządzi. Trzeba poczytać wypowiedzi polityków pisowskich (ale i ci z opozycji mają równie wredne antykobiece wejścia) na temat wypowiedzi kobiet z opozycji, trzeba przeczytać, jak czasem dziennikarze kwitują wypowiedzi kobiet. Mam wrażenie, że jestem w kosmosie!
Rozróżniam ruch feministyczny, ten , który walczył o prawa kobiet, o ich równość wobec mężczyzn w różnych dziedzinach życia, od tego feminizmu, który chcą wmówić kobietom pisowcy, a który definiują jako coś zbrodniczego (prawo do aborcji to prawo do zabijania) jako coś zagrażającego przyjętym, tradycyjnym społecznym rolom kobiety i mężczyzny (gender to diabeł wcielony) i jako chęć zdemolowania przez współczesne Polki tradycji rodzinnej (zawsze było tak, że chłop miał prawo przylać babie, albo - "baba mi tu nie będzie rządziła", albo - "baby i dzieci głosu nie mają").
Podkreśla się sfeminizowanie zawodu np. nauczycielskiego i równocześnie opowiada całemu społeczeństwu, że przy naborze studentów na studia pedagogiczne występuje selekcja negatywna. Czyli idą na te studia głupie baby, bo nie mają gdzie indziej szans. Można by tak mnożyć przykłady na nierówne traktowanie kobiet.
Niedobrze jest też, że nastawia się resztę społeczeństwa negatywnie do grup kobiet, które występują w sprawie równego traktowania. Ostatnio przeczytałam masę hejtu na temat strajku nauczycieli (a przecież głównie pracują w tym zawodzie kobiety) przeciwko wprowadzeniu reformy przez Zalewską. Większość komentujących twierdziła, że nauczyciele walczą o stołki i na dzieciach im nie zależy.
Gdy strajkowały pielęgniarki, czytałam, że babom robić się nie chce i mają jakieś wygórowane żądania. Ciekawe- kiedy kierowcy Tirów protestowali przeciw słabym zarobkom, to takich hejtów nie czytałam
Prosty przykład- kiedy traciłam pracę w szkole, w której przepracowałam 16 lat i znano mnie z dobrej pracy, z dobrych relacji z nauczycielami i rodzicami, nie mówiąc już o wykształceniu, to na moje miejsce (stanowisko dyrektora) wsadzono smarkatego informatyka, który ledwo potrafił się wysławiać po polsku. Taką ciapę życiową. No ale… nie dość, że krewny królika, to jeszcze facet.
Zresztą nie tylko o równe prawa kobiet mi chodzi, chciałabym, by w ogóle szanowano prawa człowieka. Nie potrafię również znieść, kiedy uogólnia się sprawy dotyczące imigrantów. Najczęściej nie dostrzega się tragedii zwyczajnych ludzi, a wyostrza się sprawę terroryzmu i zachowań islamistów. Czytam o przestępstwach popełnianych przez imigrantów. I czytam, że to mężczyźni je popełniają. Następuje gremialne potępienie tych przestępców.
Przestępców dobrze, ale dlaczego do wspólnego wora wrzuca się również ich kobiety i dzieci? Czy ktoś zastanowił się, w jakie sytuacji są matki, żony, córki tych facetów, a które nie mają nic do gadania, mają milczeć i słuchać? Ale jak walić, to we wszystkich imigrantów. I tego nie trawię.
Tyle wywiadu. W obfitej korespondencji mailowej namawiałem Jaskółkę, aby napisała swój post gościnny jak najbardziej bezkompromisowo oraz jak najbardziej prywatnie i intymnie.
Być może mi się uda?!
niedziela, 14 maja 2017
Ucz się, bracie, od jaskółki...;dedykacja
Jaskółka to miła ptaszyna,
Z
najwyższej, podniebnej półki,
Robale,
insekty pożera,
Lecz nikt
nie poważa jaskółki.
Czy do
was dociera, wieśniaki,
Że
jaskółka jest high, super, very?!
Kochajcie
jaskółkę, chłopaki,
Kochajcie
do jasnej cholery.
Trawestując
tak bezczelnie Mistrza Ildefonsa, jednocześnie dedyduję ten post
Kochanej Jaskółce.
Od
paru dobrych lat wytrwale i z pełną wrozumiałością komentuje
moje posty, chociaż te mogą stanowić zagrożenie dla życia i
zdrowia.
Zdjęcie zostało usunięte na prośbę Jaskółki.
Jak
można z powyższej fotki wywnioskować, Jaskółeczka nie za bardzo
lubi lecieć do nieba po kawałek chleba, woli trzymać się twardo
gruntu. I tak trzymać.
Za
parę dni, przez jakiś czas, Jaskółka będzie Gościem tego
bloga. Zatem do rychłego zobaczenia.
Jaskółka
budzi jednak w nas, nie to co wróbelek, miłe i przyjazne
skojarzenia. Jest częstym motywem w poezji, muzyce i sztukach
plastycznych. Zacznę od wierszy:
Jaskółka
Napłynęła na mnie fala miłosna,
jak powódź, co lody znosi.
Ty nie jesteś już taka młoda, ale jak wiosna,
i kto ciebie o to prosił?
Może moje serce prosiło na klęczkach
w rozmaitych rozpaczach i klęskach,
całując z rozpaczą na spółkę
ciebie — jaskółkę?
A może te jaskółki w niebie,
podobne do ciebie,
latały, kwiliły i wylatały,
żebym był radosny i śmiały?
Jan
Izydor Sztaudynger
Szalonemu;
Tak było
od początku świata,
że pełza
żółw, a orzeł lata,
że
śpiewa słowik, a jaskółka
na twoim
czole kreśli kółka.
Arthus
Clatterus (the polish poet & prophet)
Powiedziały
jaskółki,
że
niedobre są spółki...
Jak
dalsze myśli
tutaj
uściślić:
We
współdziałaniu
czy w...
spółkowaniu?!
W
latach 70 ub. triumfy święcił na festiwalach w Opolu i w Sopocie
wybitny nasz wokalista Stan Borys. Przepięknie śpiewał równie
cudny song do słów Kazimierza Szemiotha z jaskółką w roli
głównej:
Wreszcie przedstawię Wam moją ulubioną balladę folkową z lat sześćdziesiątych:
On
a wagon bound for market
there`s a calf with a mournful eye.
High above him there`s a swallow,
winging swiftly through the sky.
How the winds are laughing,
they laugh with all their might.
Laugh and laugh the whole day through,
and half the summer`s night.
Donna, Donna...
there`s a calf with a mournful eye.
High above him there`s a swallow,
winging swiftly through the sky.
How the winds are laughing,
they laugh with all their might.
Laugh and laugh the whole day through,
and half the summer`s night.
Donna, Donna...
"Stop
complaining!said the farmer,
Who told you a calf to be ?
Why don`t you have wings to fly with,
like the swallow so proud and free?
Who told you a calf to be ?
Why don`t you have wings to fly with,
like the swallow so proud and free?
Calves
are easily bound and slaughtered,
never knowing the reason why.
But whoever treasures freedom,
like the swallow has learned to fly.
never knowing the reason why.
But whoever treasures freedom,
like the swallow has learned to fly.
Niby prosta ballada, a niesie głębokie filozoficzne przesłanie i odpowiada na to coraz bardziej bolesne pytanie: "Jak żyć?!" Ponad dwadzieścia lat temu dokonałem przekładu tego nieprzeciętnego w swej urodzie tekstu:
W dzień
targowy wóz się toczy,
W nim cielaka słychać szloch,
Wznosi w górę smutne oczy,
Gdzie jaskólki śmigły lot.
Hej, śmiałe wiatry wieją,
A w śmiechu wiatrów moc.
Śmiej się też na cały głos,
W letni dzień, po samą noc
Donna, Donna...
Farmer na to: "Przestań jęczeć,
Wolne ptaki, wolny duch.
Któż ci kazał być cielęciem,
Sam się bracie, pchasz pod nóż!".
Hej, śmiałe wiatry...
Nim z cielakiem tym do spółki
Poprowadzą cię na rzeź,
Ucz się, bracie od jaskółki
I swobodnie w niebo wzleć!
Wznosi w górę smutne oczy,
Gdzie jaskólki śmigły lot.
Hej, śmiałe wiatry wieją,
A w śmiechu wiatrów moc.
Śmiej się też na cały głos,
W letni dzień, po samą noc
Donna, Donna...
Farmer na to: "Przestań jęczeć,
Wolne ptaki, wolny duch.
Któż ci kazał być cielęciem,
Sam się bracie, pchasz pod nóż!".
Hej, śmiałe wiatry...
Nim z cielakiem tym do spółki
Poprowadzą cię na rzeź,
Ucz się, bracie od jaskółki
I swobodnie w niebo wzleć!
Na koniec stary, lecz ulubiony mój dowcipas o jaskółkach:
Jaskółka do jaskółki:
- Chyba będzie padało...
- A skąd wiesz?!
- Bo ludzie na nas tak się głupio gapią!!!
sobota, 6 maja 2017
Z krwi, kości i miłości...
Dla mego Wspaniałego Ziomka Piotra Opolskiego i tej Ziemi, która nas wydała, z krwi, kości i miłości, Dedykacja Serdeczna...
Jestem
Ślązakiem, z krwi, kości i miłości. Śląsk ze swą tradycją,
położeniem geopolitycznym i językiem to ciągle jeszcze lud
pogranicza.
Rdzenni
Ślązacy mają trzy orientacje narodowe: polską, niemiecką i...
śląską, rzadziej czeską, bo moi ziomkowie z Zaolzia są w
większości propolscy.
Na
doli Ślązaków zaważyły: z jednej strony perfekcyjna w swej
skuteczności germanizacja, z drugiej zaś równie brutalna...
polonizacja.
Owa
Macierz, do której zbrojnie podążali Powstańcy Śląscy, aż za często,
tak w międzywojniu jak i w czasach powojennych, okazywała się
bezduszną... macochą. Ślązacy jednak, uzbrojeni w stary etos
(Rodzina – Praca – Wiara), trwają nadal w swej silnej
regionalnej tożsamości.
Moja
osobista genealogia jest jak to na Śląsku, dość złożona: śląsko
– niemiecko – mazowiecka. Pozostaję zaś zdecydowanie w
orientacji propolskiej, a to dzięki mym najbliższym przodkom czyli
dziadkom – Karolowi i Adamowi.
Dziadek
Karol urodził się w latach 80 XiX w., na Opolszczyźnie, w Zawadzkich
k. Strzelec Opolskich.
Jego
ojcem był zniemczony Ślązak, matką Niemka (ur. Bad Spandau k.
Berlina). W czasie I Wojny Światowej wcielony do pruskiej armii. Po
jej zakończeniu przybył do Chorzowa, zatrudnił się do pracy w
hucie (wpierw Huta Królewska, potem Huta Kościuszko), ożenił się
z Marią, ze zniemczonej śląskiej rodziny.
Był przykładnym mężem
i ojcem i... zagorzałym polskim patriotą. Gdy nastała okupacja
hitlerowska, z racji swego wieku uniknął wcielenia do Wehrmachtu,
za to był aktywistą polskiego podziemnego ruchu oporu. Dożył
godnie i uczciwie sędziwego wieku.
Dziadek
Adam, młodzy od Karola o kilkaście lat, urodził się w Piotrkowie Trybunalskim i wychowywał się
w jednej z podwarszawskich miejscowości. Parę miesięcy po
zakończeniu I wojny światowej przybył
do
Chorzowa i zatrudnił się w tej samej hucie, co Karol. Byli nawet
znajomymi.
Z
miejca pokochał Śląsk, brał udział we wszystkich trzech
powstaniach, nauczył się śląskiej mowy i poślubił Ślązaczkę,
córkę swojego majstra.
Stał się Ślązakiem z wyboru serca,
bardzo cenił sobie śląski obyczaj i wprost ukochał tzw. śląski
dom.
Jako
polski żołnierz, uczestnik kampanii wrześniowej, został wzięty
do sowieckiej niewoli i internowany na Syberii. Na szczęście, w
dalszej konsekwencji porozumienia Sikorski – Majski, trafił do
polskiej armii pod wodzą generała Władysława Andersa.
Po
wojnie nie wrócił do kraju, osiadł i zmarł w Wielkiej Brytanii.
Tyle
tej skróconej sagi rodzinnej. Rodzice wychowali mnie również na
Polaka, mimo, że mieli ukończone okupacyjne niemieckie szkoły
średnie. Takaż to moja zakamuflowana opcja!
Powracam
do mowy śląskiej. Ciągle trwają boje o uznanie śląszczyzny za
język regionalny czyli etnolekt.
Dwa
towarzystwa językowe: „Danga” na Opolszczyźnie i „Pro Loquela Silesiana” z siedzibą w Chorzowie, mozolnie przeprowadzają
kodyfikację śląskiej pisowni. Sprawa jest diabelnie trudna na tyle, aby
zapis żywej mowy nie przypominał typowej transkrypcji fonetycznej.
Idzie chyba jednak ku dobremu.
Współczesną
zabawą Ślązaków, szczególnie zaś artystów estadowych są
śląskie pastisze znanych polskich wierszy. Sam też o to się
pokusiłem. Zapewniam Was przy tym, że chwilowo odejdę od aparatu
werbalnej przemocy, zastępując go rzetelnym aparatem przypisowym:
Lokomotywa inakszy
Stoi przede mną moja żoneczka,
Wielgo i rubo, genau choby beczka,
Stoi, sie gawczy,1 stoi i sucho,
Hica2 z gorkiego ji brzucha bucho!
Tak narobioła się ta boroczka
Już od połednia po samo nocka:
Po piyrsze: klupała wszystkie tepichy3
Kloprym,4 co wcale niy boł tak cichy,
Po drugie mitak 5narychtowała –
Kluski,6 rolady, tak się starała,
Po trzecie: wyprała colutkie pranie,
Potym się wziena za biglowanie,7
Po czworte: okna umyła bryną,8
A fynstebretyt9 tyż ją niy miną,
Po piąte: jo niy móg boch zdychoł chory,
Skludzioła na hasiok 10stare klamory,
Wyszorowała piyknie deliny11,
Naszpanowała 12wszystkie gardiny,
Zrobioła rojmung13 w naszym wertiko14,
Wyciepła kotka, bo boła dziko,
Do szranku 15wrazioła kule na mole,
Wytarła kronlojchter 16jak stoła na stole,
Wypucowała wszystkie szczewiki,
Przetkała haziel 17i inksze guliki,(18)
Ślazła do sklepu do mie po piwo,
Gawczy się na mie i niy odzywo!!!
I choćby przilazło 1000 ciućmoków,19
I kożdy by zeżar 1000 krupnioków,
I kożdy by móg się tak starać a starać,
Niy dadzą sie rady – tako mo para!!!
Naroz trzask, potym chlast,
Ona siup! Jo już trup!!!
Nojprzód po leku kusiki20 słodziutkie,
Kilanie21 lizanie, roz dugie, roz krótkie
I pępek, cycuszki, paluszki u nóżki ,
I juzaś dziubeczki, i oczka, i uszki,
Jo szwongnoł s22ię gibko, a ona na stole,
I juzaś kilanie, szczypanie, kusiole,
Na wiyrchu, na dole, do zadku i w przód,
I gibko i drabko, bo twardy jak drut,
O ściana, o byfyj,23 o dźwiyrze, o szrank,
I juzaś od nowa, i mom to na bank,
Że byda mioł afka, 24a ona – minetka,
Bo tako maszkietno 25ta moja kobiytka ,
Już ona jak kachlok,26 jo blank ogupiały,
Do ucha mi ryczy, dyrgotom już cały,
I driny, i nazod, i szlus, i jo śloz…
A ona : „Dziubeczku, jo chca jeszcze roz”!!!
_________________________________________________________
1 gapi się
2 żar, gorąc
3 dywany
4 trzepaczka
5 (z niem.Der Mittag) obiad
6 tu: wyłącznie kluski ziemniaczane,
kopytka lub tarte
7 prasowanie
8 denaturat
9 (z niem. Das Fensterbrett) parapet
10 śmietnik
11 podłoga
12 śląskie firanki (gardiny) szydełowane z
grubej nici bawełnianej były krochmalone, a następnie naciągane
na specjalnej ramie
13 tu: wywalanie zbytecznych rzeczy
14 bieliźniarka
15 (z niem. Der Schrank) szafa
16 żyrandol
17 tu: muszla klozetowa
18 odpływ ścieków
19 gapa, ciamajda
20 całuski
21 laskotkanie
22 (z niem. Der Schwung) tu: zerwałem się z
zapałem
23 (z franc. le buffet) tu: kredens kuchenny
24 tu: eufemizm oznaczający żeński narząd
płciowy
25 tu: skłonność do wyrafinowanych praktyk
seksualnych
26 piec kaflowy
p.s. dziś wyjeżdżam z moją psiunią Tolą w góry, toteż na wszystkie ewentualne komentarze odpowiem w najbliższy poniedziałek; mam nadzieję, że ktoś będzie nade mną czuwał...
Klater z Tymczasowym Aniołem Stróżem
Tóż trzimcie sie, patrzcie tam jako, niy róbcie sie yntom i niy lyjcie sie żurym!!!
Subskrybuj:
Posty (Atom)