Coraz
bliżej do gościnnego postu, który Wam obiecałem. No cóż, mam
chyba dobrą rękę w wyborze mych blogowych ulubieńców i
ulubienic. Autorka gościnnego postu to Malina
M. Post
ten poprzedzam wywiadem z mym
Gościem,
aby przybliżyć nieco jego sylwetkę, a także uzasadnić mój
wybór. W mym przeszłym, lepszym życiu byłem także etatowym
dziennikarzem w jednej ze śląskich gazet codziennych, więc
przeprowadzanie wywiadów, to niemal już mój nawyk. Malina
M na
początku miała małe opory, co do tej „wiwisekcji”,
jednakże, gdy przeczytacie jej odpowiedzi na moje pytania, to chyba
stwierdzicie, że wybrałem cudownego gościa. Szczerość,
bezpośredniość, lekkość i niesamowity wdzięk płynących słów,
osobiście mnie powalają.
Sądzę,
że obecny tu Szanowny Komentariat
da się wpuścić w maliny, tak
jak to szczęśliwie zdarzyło się staremu Klaterowi.
Zatem
do
adremu:
1.
Mój nick Art Klater to fonetyczny zapis angielskiego wyrażenia
„art clutter”, co
można przetłumaczyć jako „artystyczny rozgardiasz” Jaka jest
geneza Twego – Malina M.?
Z
moim nickiem
sprawa nie jest tak prosta. Miałam aż trzy różne nicki. Pierwszy
nick, jakim posługiwałam się na forach i blogach, to – "wstrętny
liberał" .Taki prowokacyjnie przekorny nick. To były czasy, kiedy
zaczynały wykluwać się terminy: "prawdziwy Polak", "prawdziwy katolik". A ja to niby kto?!
Pierwszy
blog, na który w życiu trafiłam, to był blog Lecha Wałęsy, Nie
miałam pojęcia na czym blogowanie polega, naciskałam linki osób,
które tam mądrze komentowały i tak trafiłam na blogi Tomasza i
Krystyny, jak się potem okazało, dwójki polonistów. To oni
namówili mnie na założenie własnego bloga, zaprotestowali jednak
stanowczo przeciwko wstrętnemu liberałowi, Tomasz nadał mi nick
Miła Liberałka a Krystyna nick Biruta, z połączenia tych dwóch
stworzyłam sobie nick Biruta M Liberałka i pod tym nickiem pisałam
kilka lat.
Miałam
blog w Onecie. To był taki trochę nietypowy blog, refleksje na
temat życia pisane przez pryzmat historii fiołkowej świnki Violuni
(emoticon) i świerszcza Waldemara. Na tym blogu nie poruszałam
tematów politycznych. Pewnego razu trafiła do mnie miła starsza
Pani, starsza o kilka lat od mojej Mamy. Zaprzyjaźniłam się z
Panią, bo mam sentyment do starszych ludzi. I pewnie do dziś
byłabym Liberałką, gdyby Pani owa nie trafiła na polityczny blog
mojej koleżanki. Wtedy zaczęła się jazda. Pani wyczytała tam, że
lubię Premiera Tuska. Epitety na temat mojej inteligencji to mały
pikuś, Pani zaczęła mi pisać, że ją obrażam takimi wpisami, że
lubiąc premiera pluję ma jej przeszłość powstańczą , każda
moja, nawet najdrobniejsza, wzmianka o PO doprowadzała Panią do
pasji.
Przestraszyłam
się. Nerwy w tym wieku to zabójca a czy ja nie mam dość własnych
kłopotów, żeby brać na sumienie starszą osobę. Powoli
przestałam pisać u siebie. Komentowania politycznego, na znajomych
blogach, nie potrafiłam sobie jednak odmówić. Zmieniłam więc
nick i zaczęłam świadomie robić błędy ortograficzne. Żeby
trudniej było mnie rozpoznać wybrałam sobie najbardziej
badziewiasty nick, jaki mi przyszedł do głowy czyli Malina a że
Malin w blogosferze jak psów to dodałam sobie, do tego tortu,
jeszcze dwie wisienki, czyli M i gwiazdkę - tak powstała Malina M*.
Żeby uwiarygodnić postać po pewnym czasie stworzyłam nowy blog.
Tytuł sam mi się narzucił - „w malinach” Blog miał być
prowizorką. A że na świecie nic trwalszego od prowizorek to
przyzwyczaiłam się i do nowego miejsca, i do nieszczęsnej Maliny .
Po dłuższym czasie, jak już Pani zapomniała o moim istnieniu,
przyznałam się wszystkim znajomym do mistyfikacji. Na blogach
jestem więc teraz i Maliną i Hanią (to zdrobnienie od Anny, czyli
od mojego prawdziwego imienia). Nawet, muszę przyznać, Malinę
polubiłam.
2.
Wiele osób, niezależnie od wieku, stwierdza: polityka mnie nie
interesuje. Jak ty ustawiasz się do polityki jako społecznej
aktywności?
Polityka
to jest coś, co mnie pasjonuje i wciąga już od dosyć dawna.
Jestem, jak na kobietę, bardzo rozpolitykowana. Dyskutuję na forach
i na fejsie, ale bezpośrednio nie biorę udziału w politycznej
działalności. Uważam, że politykę musi się uprawiać z pasją,
a co za tym idzie trzeba się jej poświęcić.
Mam
ważniejsze pasje, mój zawód pochłania mi wiele czasu i zapału a
na dodatek jestem bardzo przywiązana do życia rodzinnego, właściwie
to ono jest dla mnie najważniejsze. Nie da się pogodzić trzech
rzeczy. Pogodzenie dwóch jest już rzeczą trudną a nie chcę,
będąc do wszystkiego, być do niczego. Moja polityczna działalność
ogranicza się tylko do pisania na politycznym blogu krótkich
satyrycznych tekstów, ilustrowanych politycznym fotomontażem .
Te
fotomontaże to mój konik, przypadkowo, robiąc plakat, spróbowałam
zmontować coś sobie. Teraz bawi mnie kombinowanie osób, miejsc i
sytuacji i dobieranie do tego odpowiednich słów. Te moje polityczne
fotomontaże, puszczone w wirtualny obieg, żyją swoim życiem. To
mój wkład w politykę. Myślę, że żart i śmiech to mocna broń,
zwłaszcza teraz, kiedy wszelkie granice słowne zostały
przekroczone. Potwarz, obelga i oszczerstwo nie robią wrażenia, ale
wyśmianie chyba jeszcze tak, myślę, że im delikatniejsze tym
działa mocniej. Ale może się mylę.
3.
Jakie są twoje ulubione beletrystyczne lektury?
Ma
być zgodnie z prawdą więc odpowiem bez owijania w modne,
bawełniane ciuszki : książki do których często wracam i o
których myślę w najdziwniejszych sytuacjach życiowych to: „Ania
z Zielonego Wzgórza”, „Mały Książę”, "Trylogia" Henryka
Sienkiewicza, to te dobrze znane, z mniej znanych to „Rapsodia
Świdnicka” Władysława Jana Grabskiego i przejmująca powieść
Denise Legrix, „Taka się urodziłam”. Do tej książki wracam w
często, pomaga mi wziąć się w garść i bez marudzenia pójść
do przodu. Uwielbiam też kryminały Agathy Christie i Joanny
Chmielewskiej. A poza tym, to ja jestem pies na poezję. Mistrz
Gałczyński z jednej strony a Roman Brandstaetter z drugiej. O całym
środku nie powiem, bo opowieści nie skończę.
4.
Czy Twoje wykształcenie i wykonywany zawód rozwijają bezpośrednio
Twój niewątpliwy literacki talent?
Talent
to zbyt wielkie słowo, prędzej zamiłowanie do pisania. Od małego
uwielbiałam czytać, biegałam do biblioteki i znosiłam do domu, co
się dało. Rodzice trochę studzili ten mój dziki zapał, bo oczy
mam bardzo kiepskie … ale od czego spryt, latarka i kołdra.
W
szkole nie wybrałam jednak klasy humanistycznej, poszłam do
matematyczno-fizycznej, bo to matematyka była dla mnie królową
nauk, zresztą jest do dzisiaj. Teoretycznie powinnam nabawić się
rozdwojenia jaźni latając z kółka matematycznego, na kółko
polonistyczne, zahaczając po drodze o scenę i szkolny kabaret.
Chciałam zostać reżyserem teatralnym ale doszłam do wniosku, że
z czym do gościa, szans nie mam. Jedynym zawodem, jaki wtedy,
według mnie, łączył przedmiot humanistyczny ze ścisłym, czyli
polski z matematyką, to była architektura, a że rysować i
fantazjować lubiłam od dziecka to zostałam architektem. Potem
jeszcze trafiła się okazja urywania z pracy, kosztem wyjazdów na
uczelnię, więc dorobiłam sobie podyplomowe studium z konserwacji
zabytków.
Zafascynowanie
architekturą, a zwłaszcza zabytkami, przyszło dopiero kilka lat po
studiach, kiedy zaczęłam samodzielnie projektować. Czy ten zawód
rozwija moje zamiłowanie do pisania ? TAK - po trzykroć TAK.. Po
pierwsze zabytki, zwłaszcza obcowanie ze z ludźmi, którzy
konserwacją się zajmują. To zwykle pasjonaci o ogromnej wiedzy.
Wyobraźcie sobie jak, współpracując ze swoim dawnym profesorem,
chodzę po gotyckich piwnicach a on opowiada, opowiada, opowiada
pięknym językiem. Dotykam wilgotnej, wapiennej zaprawy i widzę
to, o czym mówi. Widzę ręce, które wyrabiają wielkie gotyckie,
porowate cegły, widzę dłuto, które delikatnie wchodzi w kamień.
Architekci
często myślą obrazami a potem te obrazy opisują, z czasem coraz
łatwiej dobrać słowa a wtedy „odpowiednie dać rzeczy słowo”
sprawia przyjemność. Kiedy pracuję nad obiektem zabytkowym
zaczynam od źródeł, czyli od historii. W archiwach, u Konserwatora
Zabytków, można trafić na perełki. Po drodze wyczytuję więc i
odnajduję niewiarygodne materiały, które aż proszą się o
opisanie. Tak sobie czasem myślę, że taka, na przykład, mumia
kota, umieszczona w suficie, nad łożem pani hrabiny, godna jest
opisania. Czasem myślę sobie, że tyle ciekawych rzeczy w czasie
projektowania odkryło się w zabytkach, że warto komuś o tym
opowiedzieć, szkoda, żeby tak w niebyt pofrunęło. Warto
zainteresować ale do tego nie wystarczy zwykłe podanie faktu więc
staram się wprowadzić trochę humoru. Żeby ożywić nudne wywody ,
muszę też kombinować określenia, którymi da się obrazowo
zastąpić określenia fachowe, usiłuję, za pomocą słów, obrazek
techniczny, wektorowy, zamienić w plastyczną fotografię. Czasem
może się udaje. To by było po pierwsze. Po drugie, to oprócz
ratowania zabytków, tworzę projekty nowych, własnych obiektów, a
przy tych projektach nie tylko rysuję i liczę, również piszę i
to sporo. Opis techniczny liczy zwykle dwadzieścia do trzydziestu
stron. Jest pisany językiem suchym, technicznym, bardzo precyzyjnym,
ale jedna strona opisu jest odmienna. Jeden z punktów nosi tytuł
„opis rozwiązania projektowego” przekładając na normalny
język – „co poeta miał na myśli” W tym punkcie to muszę
rozwinąć wszystkie swoje umiejętności pisania, żeby przekonać
do rozwiązania, muszę często karkołomne słowne figury wyczyniać,
żeby pogodzić rzeczy teoretycznie nie do pogodzenia, muszę tak
opisać swoje „dzieło” by konserwator zabytków nie dostał
zawału, pożarnik nie miał ochoty mnie zamordować a inspektor
sanitarny, na wstępie, nie wyrzucił projektu do kosza i żeby
wszyscy jakoś dali się przekonać do wzajemnych ustępstw.
Uwierzcie
– takie słowne lawirowanie i kombinowanie rozwija zmysł
„pisarski” i z czasem „lanie wody” staje się coraz
łatwiejsze. I jeszcze coś – mój zawód wymaga umiejętności
sprzedania własnych koncepcji, bez tego nie da się w tym zawodzie
istnieć. Pomijam przetargi, ale konkursu bez słownego roztaczania
własnych wizji wygrać się nie da, innymi słowy bez „wprawek
literackich” cieniutko by było.
I
wreszcie po trzecie – mój zawód wymaga umiejętności
fotografowania. Robiąc zdjęcia techniczne czasem łapię w
obiektywie jakiś moment, który mnie zachwyci , potem mój zachwyt
ubieram w słowa. Ja jestem wzrokowcem często myślę obrazami, moje
notki zwykle są komentarzem do fotografii, rzadko zdjęcia bywają
ilustracją tekstu.
5.
Czym jest dla Ciebie blogowanie (np. pasją,, odmianą życia
towarzyskiego, po prostu zabawą itp.) i czego oczekujesz
od swych komentatorów?
Blogowanie
to, z jednej strony, odskocznia od pracy i codzienności,
przeniesienie w inny świat. Kiedy tak sobie popracuję nad opisem
technicznym do projektu, jak w głowie zalęgną się dziesiątki
terminów technicznych, jak zmęczy mnie uważanie na każde słowo i
oglądanie go dziesięć razy, ze wszystkich stron, to mam ochotę
wejść na blog i fruuuuuuu - odfrunąć w abstrakcję albo napisać
wierszyk o pijanym płocie, albo zamyślić się nad poetyckim
zdjęciem.
Z
drugiej strony - blog to świat, w którym spotykam przyjaciół,
takie dopełnienie przyjaźni z realnego świata. Cieszy mnie
poznawanie ciekawych ludzi, zaglądanie do ich świata przez dziurkę
od klucza. Czasem przyjaźń idzie dalej i sobie pomagamy. To jasna
strona wirtualnego świata. Poza tym – lubię zabawę słowem.
Lubię też opowiadać o swojej pasji i do świata zabytków
przyciągać, najbardziej opornych i najmniej do staroci
przekonanych.
A
czego oczekuję od odwiedzających? Że się uśmiechną, kiedy piszę
żartem, że przystaną na moment nad refleksją i podzielą się
swoją myślą, że napiszą, co myślą o tematach kontrowersyjnych,
pokłócą się ze mną, nawet, że mi nawtykają od naiwnych
pensjonarek ale nie przejdą obojętnie. Jeśli to, co piszę jest
obojętne to jaki sens pisania? Nie oczekuję, w żadnym wypadku,
potakiwania ani zgadzania się. Świat jest ciekawy jak oglądamy z
lotu ptaka i z żabiej perspektywy. Jest jeszcze ciekawszy kiedy te
perspektywy się nakładają, wtedy patrzenie wprost staje się chyba
i łatwiejsze i bardziej prawdziwe. Nie obrażam się za krytykę
chociaż, przyznaję, jak lwica walczę o swoje. Nie wzruszają mnie
wyznania typu „ty POwska mendo, żebyś zdechła” ale dotykają
drwiny z wiary. Chociaż czasami jadę po bandzie, zwłaszcza w
polityce, to nigdy nie robię pewnych rzeczy – nie drwię z wiary,
nadziei i miłości ani z braku wiary, braku nadziei czy braku
miłości.
Tyle
wywiad. Mam nadzieję, że obszerne wypowiedzi mego Gościa naładowały Was dobrą energią. Mam również propozycję, by już od
teraz, w komentarzach, zwracać się bezpośrednio do Maliny
M, bo
chyba warto!!!