No
cóż, odgrażałem się, że znowu pęknie mi baniak z poezją i...
stało się. Zacznę jednak, tak jak Bóg przykazał, ab ovo.
W
przepięknym mieście Paryżu, à
Paris
quand un amour fleurit, lata, lata temu, powstał legendarny kabaret
„Moulin Rouge”.
Rezydował
tam, a właściwie mieszkał i egzystował, genialny malarz i grafik,
hrabia Henri de Toulouse – Lautrec. On uwieczniał śliczne i chyba
seksownie wystrojone tancerki w pończoszkach „kabaretkach”, on
także tworzył wyraziste, powalające swą urodą plakaty, które
mogą być nadal niedościgłym wzorem dla współczesnych mistrzów
tego gatunku.
Hrabia
Henri, kaleka, być może odrażający swą szpetotą, żył w ten
sposób pełnią życia.
Osobiście,
zawsze dążyłem do tego, aby czerpać z życia to, co najbardziej
urodziwe, wzruszające i ekscytujące, i to, co popychałoby mnie
tam, gdzie sięgać można po skarby pozornie nieosiągalne, po wenę,
nieskrępowaną niczym fantazję, po słowa niebanalne i finezyjne,
które już Homer określał jako skrzydlate!
Teraz,
kiedy wypadałoby mi powoli przygotowywać się do godnej starości,
zdałem sobie sprawę z tego, że od samego początku znajdowałem
się między żarnami Czerwonego Młyna. Młyna napędzanego tym
czerwonym żywiołem, który przynosi miłość i nienawiść, pogodę
ducha i frustrację, euforię i rozpacz, początek i koniec, kołyskę
i grób:
Kiedy
zajeżdżą konia karego
W
niebiańskiej umieszczą go stajni
I
tam go osądzi z dobrego i złego
Bóg
– Jeździec, arbiter ostatni.
Gdy
utopili kota w kałuży,
Bo
drogę przebiegał, biedactwo
I
komu na strychu czyśćcowym ma służyć,
Gdy
myszy ni na lekarstwo
Psa
bezdomnego ukamienowali,
Tam
piekło go też nie zachwyca,
Tam
gryzie sumienia tych podłych krasnali,
Choć
śni mu się wyć do księżyca.
Morowe
powietrze jak topór wisi
Nad
głową na szron posiwiałą.
Słuchaj
dzieweczko, ona nie słyszy,
A
późne me wnuki zaspały...
Miłość
umyka, gdzie pieprz wyrośnie,
Toczą się żarna w górę i w dół,
Łąki uniesień w położną pościel
Statek pijany w sekcyjny stół.
Toczą się żarna w górę i w dół,
Łąki uniesień w położną pościel
Statek pijany w sekcyjny stół.
Pozamykane
drzwi, co na oścież
Dla
tej miłości wiecznej jak Bóg.
Toczą
się żarna, toczą bezgłośnie
We
młynie, we młynie, co tchu, co tchu, co tchu...
Nim
z nekrologu złe wrony wrzasną
Zbiegłej posoki starczy na młyn,
Zbiegłej posoki starczy na młyn,
Na
życia strugę niespieszną, przaśną,
Aż
do wyzwania w objęciach szyn.
Pozamykane
drzwi, co na oścież
Dla
tej miłości wiecznej jak Bóg.
Toczą
się żarna, toczą bezgłośnie
We
młynie, we młynie, co tchu, co tchu, co tchu...
Nie
byłbym jednak sobą, aby na koniec nie dosypać tu szczypty
przekory: