czwartek, 24 kwietnia 2014

Dżęnder po polsku (radosny aż do bólu!)


                                                                       






    Mimo hiobowych wieści z ambon, trybuny sejmowej 
i wieców przedwyborczych zjawisko Polish Gender jest w zasadzie neutralne światopoglądowo i przyjazne dla demokracji, osobników płci obojga oraz środowiska naturalnego.
    Jeżeli na oczach Was i Waszych pociech ukaże się bulwersujący widok dwóch osobników płci męskiej, którzy pchają przed sobą wózek dziecięcy, to nie ma się czego obawiać. 
To tylko... złomiarze!!!


                                                                             


Na jak długo star­czy nam szczęścia,
by ra­dością się upa­jać?
..dokąd w nas będzie szcze­ry zachwyt
nad codzien­nym wspólnym bytem
i życia zachwytem?

........za­leży tyl­ko od nas !


                                                                             
                                                                             

piątek, 18 kwietnia 2014

Hallelujah!!!

                                                                                 



Tysiące życzeń
najszczerszych
pachnących wiosennie
wysyłam do Was.
Niech będzie przyjemnie,
by w świąteczny ranek
w przysmakach się skryły
i razem z Wami
jajkiem się podzielę...


                                           


Wszystkiego Najwspanialszego!!!

                                              

piątek, 11 kwietnia 2014

„Do gór trzeba dorastać, a nie obniżać góry do siebie”. - post gościnny Jadwigi - Stokrotki

                                                              


    Pora już na post gościnny Jadwigi - Stokrotki. Post to urodziwy i miłosny, bo jakże można nie kochać Tatr.


Kłaniaj się górom, córeczko, kłaniaj się górom,
Śniegom słonecznie kipiącym, świtom tatrzańskim,
Olśniewającym lazurom, olśnionym chmurom,
Kłaniaj się córko, wysokim dniom zakopiańskim!

(Julian Tuwim)

    Stokrotka zaprasza nas na Giewont, ten symbol zakopiańskiej stolicy - Zakopanego: 

                                                             
 

    Giewont to taka góra, którą jednocześnie lubię i nie lubię. Jest to jak wiadomo najwyższy i najpiękniejszy szczyt w pobliżu Zakopanego. Na dodatek szczyt całkowicie polski. Wszyscy go znają i uważają, że jest bardzo wysoki. A on ma tylko 1894 metry, o 93 metrów mniej niż Kasprowy Wierch i aż o 265 metrów mniej niż słynna przełęcz Zawrat. Ale przez to, że na stronę Zakopanego opada wysoką 600 metrową ścianą – robi wielokroć większe wrażenie. No i ten jego wygląd – rycerza śpiącego sobie na plecach. No i jeszcze te skarby ukryte przez zbójników w jaskiniach podgiewonckich… Pobudza więc Giewont wyobraźnię…

                                                   


    Giewont to góra na której zdarza się najwięcej wypadków. Także tych śmiertelnych. Przyczyną tych wypadków jest głównie lekkomyślność i głupia ambicja pseudoturystów. Osoby te za punkt honoru poczytują sobie zdobyć tę górę w późnych godzinach popołudniowych, w sandałach i z puszką piwa w kieszeni. Na dodatek często usiłują wejść na jej wierzchołek lub zejść z niego poza turystycznym szlakiem… Wiele też osób wchodzi na Giewont przy niepewnej pogodzie, a w szczyt ten często uderzają pioruny… A potem nad górami krąży helikopter TPN-u…

                                                    



    Pierwszy na Giewont wszedł krakowski lekarz i botanik Franciszek Herbich. Było to w 1832 roku. O swoim wyczynie tak potem napisał: 
„6 lipca udałem się na Halę Kondratową. Większą część drogi przebyłem konno, kiedy jednakże przyszło wewspinać się na Giewont, konie musiały na dole pozostać. Wspinaczka była bardzo uciążliwa, a to szczególnie z przyczyn zimnej pogody, mgły i wiatru”.

Z pewnością na Giewont wchodzili wcześniej górale, ale o wejściach tych nic nie wiadomo.

    Na Giewont zawsze lubiłam patrzeć wieczorami, po powrocie z górskich wędrówek. Jakoś nigdy nie chciałam na niego wchodzić. Bałam się tych tłumów na szczycie i tej zdradliwej pogody. Po wyglądzie Giewontu chciałam zorientować się jaka pogoda będzie następnego dnia. Nauczył mnie tego znajomy góral, z którym kiedyś razem uczyłam się w jednym z warszawskich liceów.

- Zapamiętaj sobie – mówił – że jak Giewont widać pod wieczór bardzo ostro, to następnego dnia będzie lać.

    Zapamiętałam na zawsze. A góral skończył leśnictwo, zrobił doktorat i wrócił w swoje Hole. A ja przez wiele lat przyjeżdżałam na urlopy do jego gubałowskiej chałupy, a potem do chałupy jego siostry na Krzeptówkach.

    Gdy więc któregoś lipcowego wieczoru Giewontu nie było widać wyraźnie, tylko tak leciutko za mgłą… podjęłam decyzję.

Następnego dnia o czwartej rano ściągnęłam chłopaków z łóżek.

- Szybko się ubierajcie, dzisiaj będzie piękna pogoda – powiedziałam. Wypiliśmy tylko kawę. A śniadanie zaplanowaliśmy zjeść w Schronisku na Kondratowej.

Z Krzeptówek zabraliśmy się jakąś okazją do centrum Zakopanego, a stamtąd do Kużnic busikiem. O w pół do szóstej weszliśmy na szlak prowadzący na Kondratową.

Chyba jeszcze przed 7-mą zapukaliśmy do zamkniętych na głucho drzwi schroniska. To znaczy w schronisku już coś się działo, ale tego dnia z pewnością byliśmy pierwszymi turystami.

- Trzy razy jajecznicę, chlebek, trzy herbatki i dużą czekoladę poproszę. Albo dwie czekolady – rzuciłam zamówienie w stronę pana, który nam otworzył drzwi.

    Pan okazał się być jednym z taterników nocujących i leczących w malutkim schronisku naderwane ścięgno. I powiedział, że po pierwsze to ma dwie lewe ręce do gotowania, a po drugie, że ewentualnie sami sobie możemy zrobić śniadanko. A w schronisku nikogo więcej nie ma, bo jego koledzy wyszli zdobywać Kościelec /czy też Świnicę/, a pani z miasta jeszcze nie przyszła do pracy.

Jajek nigdzie nie było, więc w jakimś starym czajniku ugotowaliśmy tylko wodę na herbatę, zjedliśmy parę kromek niezbyt świeżego chleba, wzięliśmy dwie czekolady, zostawiliśmy jakąś zapłatę i zaraz po 7-mej zaczęliśmy wejście na Giewont.

                                                   
                                                   

    Szliśmy bardzo szybko – o ile oczywiście w górach można iść szybko. Od Przełęczy Kondratowej zaczęło się ciężkie wejście, a potem łańcuchy.
Chyba około 9.30 osiągnęliśmy słynny szczyt. Nie było na nim nikogo!!!!! Byliśmy tylko we trójkę. !!!!!Można by powiedzieć, że skakaliśmy z radości, gdyby nie to, że na szczycie Giewontu na skakanie zupełnie nie ma miejsca. Pogratulowaliśmy sobie nawzajem, usiedliśmy pod krzyżem, zjedliśmy czekolady, porobiliśmy zdjęcia. Delektowaliśmy się ciszą i widokami.

A widoczność była wspaniała! Niebo błękitne, a słońce świeciło jak szalone!

                                                     



    Przy okazji wspomnę o tym, że krzyż na Giewoncie postawiono by uczcić jubileuszowy rok 1900. Autorem pomysłu był drugi po ks. Stolarczyku proboszcz zakopiański – ks. Kaszelewski. Poszczególne elementy żelaznej, 15- metrowej konstrukcji wnieśli na szczyt Giewontu parafianie. Wodę do zaprawy cementowej fundamentu transportowały góralki w butelkach i bańkach. Chętnych do pracy było podobno wielu, gdyż ks. Kaszelewski dawał za tę pracę odpusty.!!!

Gdy zaczęliśmy schodzić z Giewontu przyszły nagle nie wiadomo skąd chmury i zaczęło się robić ciemno. Gdy zeszliśmy do Przełęczy zaczął wiać okropny wiatr. Zrobiło się nagle bardzo zimno. Powyciągaliśmy z plecaków zapasowe swetry i kurtki. A także rękawiczki i czapki.

                                                  




    Gdy byliśmy z powrotem przy schronisku odwróciliśmy się aby spojrzeć raz jeszcze na drogę, którą przeszliśmy i na Czerwone Wierchy.

Góry za nami były pokryte śniegiem. Czerwone Wierchy były całe białe.

Przed schroniskiem siedział na ławce nasz znajomy taternik.

- Są już jajka – powiedział. – Możecie teraz zamówić jajecznicę.

Roześmialiśmy się. Pomachaliśmy mu i poszliśmy dalej…

Wstał, zatrzymał nas i wszystkim nam w milczeniu uścisnął dłonie.

-------------------------------------------------------------------------------------

Gdy schodziliśmy do Kuźnic śnieg z wiatrem wdzierał się nam pod kurtki. Było lodowate zimno. Szczękaliśmy zębami. Woda chlupała nam w butach, ręce mieliśmy zgrabiałe.

Na Krzeptówkach świeciło jeszcze słońce i śpiewały ptaki.

Trzy godziny później siedzieliśmy w pociągu jadącym do Warszawy. W mokrych butach i przemoczonych kurtkach./po powrocie na Krzeptówki zdążyliśmy tylko pozbierać i powrzucać do plecaków porozrzucane ubrania/

- Pani też dzisiaj była na Gubałówce? – spytała mnie bardzo elegancka dama siedząca obok mnie w przedziale. – Wjechałam kolejką żeby się trochę opalić, a tu słońce nagle zaszło. Podobno w górach to śnieg spadł. Słyszała pani?

- Naprawdę?- zdziwiłam się. – To niemożliwe, przecież poprzedniego dnia góry były leciutko zamglone, więc dzisiaj jest z pewnością piękna pogoda…

Spojrzała na mnie jakoś dziwnie i odsunęła się spoglądając z niechęcią na moje zabłocone buciory i ciągle mokre dżinsy. Wyjęła z torebeczki oscypka kupionego zapewne na Krupówkach /albo pod Gubałówką/

Ale na szczęście nie poczęstowała mnie.

                                                 



-------------------------------------------------------------------------------------

    A na Giewont dlatego szliśmy tak wcześnie, ponieważ chcieliśmy uniknąć stania w takiej kolejce:



A poza tym to w Hole zawsze powinno się wychodzić jeszcze przed pianiem kogutów. Tak jak to robił pan generał Zaruski i pan Tytus Chałubiński z Sabałą i Bartusiem Obrochtą czy Mieczysław Karłowicz w towarzystwie Klimka Bachledy.

-------------------------------------------------------------

    Na ścianach Schroniska na Kondratowej, tego samego, w którym „jedliśmy” jajecznicę wiszą drewniane tabliczki z wyrytymi sentencjami wielkiego miłośnika Tatr – Władysława Krygowskiego. Jedna z tych sentencji brzmi: „Do gór trzeba dorastać, a nie obniżać góry do siebie”.

                                                   
                                               


    Miałam w życiu dużo szczęścia, bo dorosłam do gór szybko. Podobnie jak moi najbliżsi.

(na zdjęciu autorka z młodszym synem w trakcie wycieczki)

    Tyle Stokrotka. Post ten jest mi bardzo bliski, bo od szczenięctwa zdeptywałem górskie szlaki. Zabawiałem się w Kościelisku, Małem  Cichem, Murzasichlu i Dolinie Strążyskiej. Być może kiedyś tam wrócę, odbywając swą kolejną podróż sentymentalną.

                                                              


 


piątek, 4 kwietnia 2014

Wywiad z Gościem - Stokrotką

    Kolej na mojego kolejnego gościa: Jadwigę - Stokrotkę, która odnajdziecie tutaj .
Odwiedzamy się na blogach dość często, a nasze wizyty maja charakter bardzo przyjazny i przemiły. Dla mnie Stokrotka jest szczególną blogową osobowością, dlatego też goszczę Ją tutaj, a Wam gorąco polecam lekturę jej bloga.    
    Z tego co wiem jest podróżniczką, reporterką i pisarką, toteż przyznajcie za mną, że już to brzmi niebanalnie.

                                                                         


    Pora zatem na wywiad z Szanownym Gościem:

1. Skąd się wziął u Ciebie ten sympatyczny i uroczy nick – Stokrotka?

    Jeszcze zanim się urodziłam postanowiłam nadać sobie imię. Pomyślałam o mało widocznym kwiatku rosnącym w trawie. 
O stokrotce, która ma kolor biały, różowy albo czerwony. Prawie wcale jej nie widać i nie jest specjalnie urodziwa. Nie to co róża czy storczyk.
    To, że jest mało widoczna bardzo mi odpowiadało. Nie lubię i nigdy nie lubiłam być w centrum zainteresowania. Zawsze stałam z boku i obserwowałam. Często potem spisywałam swoje obserwacje. Prawdopodobnie fakt, że zabrakło mi kiedyś kilku punktów aby zostać studentką polonistyki miał wpływ na to, że ciągle pisałam. Głównie do szuflady.


    No więc jako Stokrotka urodziłam się 19 listopada 2011 roku.

 2. Czy Twoje blogowanie miało z góry ustalony jakiś profil tematyczny, czy też postanowiłaś pisać o wszystkim, co Cię interesuje?
  
    Założyłam wtedy swój pierwszy blog. Ale przedtem byłam już znana z imienia i nazwiska bo pisywałam na kilku portalach a także gościnnie na kilku blogach. Potem założyłam drugi blog, zaczęłam pisać na portalu-pisarskim, na pisarze.pl, podróże.pl i jeszcze w kilku innych miejscach. Pisanie zawsze sprawiało mi dużą radość.

    Na początku planowałam pisać tylko o swoich podróżach. Tak się bowiem złożyło, że pracując w handlu zagranicznym dość często wyjeżdżałam. 
    Nie miałam oczywiście zamiaru pisać o tym gdzie, ile i co zakontraktowałam. Chciałam pisać o tym, że będąc np. w Amsterdamie znalazłam dwie wolne godziny aby pójść do Muzeum Van Gogha. W tym czasie moi współtowarzysze podróży szli na zakupy albo na zwiedzanie dzielnicy czerwonych latarni. Umawialiśmy się już na lotnisku i potem razem wracaliśmy do kraju. Każdy ze swoimi wrażeniami. Zaczęłam wyjeżdżać jeszcze za poprzedniego ustroju i na paszport służbowy, więc wszystkie wrażenia były niesamowite.

    Potem stwierdziłam, że ciągłe pisanie o tym gdzie byłam i co zwiedziłam może stać się nudne. Zaczęłam więc pisać na inne tematy. Ale nadal podróże po Europie /w tym po Polsce/, także te prywatne stanowią znaczną część wszystkich moich tekstów.

    Jeśli dziedziczy się nie tylko zdolności i talent, ale też zainteresowanie sztukami pięknymi to z pewnością je odziedziczyłam. A może sama to zainteresowanie w sobie stworzyłam, gdy poszłam po raz pierwszy do Muzeum Narodowego? W każdym razie korzenie moje tkwią w świecie artystyczno-nauczycielskim.



3. Twoje pasje, zamierzenia i podjęte kroki ku ich spełnieniu?

    Myślę sobie, że wykształcenie jak na dzisiejsze czasy mam z pewnością za niskie. Nie potrafię wielu rzeczy zrozumieć, opanować, nauczyć się. Z drugiej strony to moje wykształcenie jest chyba za wysokie skoro tak bardzo rażą mnie błędy i brak kultury u ludzi bardzo wysoko postawionych. 
    Okropnie drażni mnie chamstwo i brak u ludzi podstawowych nawet wiadomości z dziedziny kultury, sztuki, literatury, teatru. Bardzo mnie też dziwi fakt, ze wiele osób nie zna żadnego języka obcego.

    Sama uczyłam się w szkołach a także na różnych kursach kilku języków obcych. Uczestnicząc w rozmowach handlowych i reprezentując firmę handlu zagranicznego nie mogłam się przecież skompromitować. 
    Kiedyś – w przedstawicielstwie naszej firmy w Wiedniu doszło do zabawnej sytuacji. Austriaczka, która nas odwiedziła nie czuła się pewnie rozmawiając po angielsku. Ja z kolei rozumiałam język niemiecki, ale bałam się go używać. Skończyło się na tym, że ona mówiła po niemiecku, a ja po angielsku. Rozumiałyśmy się doskonale, zawarłyśmy nawet korzystną dla obydwóch stron transakcję… a ile przy tym było śmiechu…

Nauczyłam się kiedyś nawet przez ciekawość języka esperanto.

    Moje ekonomiczne wykształcenie uzupełniałam też różnymi dodatkowymi kursami. I tak na przykład zdobyłam kiedyś uprawnienia do pilotowania zagranicznych wycieczek po Polsce. Ale nigdy nie miałam okazji oprowadzać żadnej wycieczki. Pozostało mi jednak w pamięci wiele informacji z historii, geografii, architektury, a także na temat wielu zabytków w Polsce i za granicą.



 4. Czy masz zdecydowane poglądy polityczne, a może przejawiasz niechęć do wszelkiej działalności politycznej?

    Interesuję się wieloma dziedzinami. Trzymam się tylko z dala od polityki, bo uważam że jest najbrudniejszą i najpaskudniejszą sztuką. Jeśli w ogóle jest sztuką, a nie tylko prymitywnym dążeniem do władzy.

    To moje nielubienie polityki wynika też z tego, że nie znoszę obłudy. Bardzo też ranią mnie wszelkie oznaki chamstwa. Z pewnością jestem przewrażliwiona, bo w wielu sytuacjach dopatruję się postępowania mającego na celu sprawienie mi przez kogoś przykrości.

    Moja wiara jest sprawą osobistą. Nigdy też nie należałam i nadal nie należę do żadnej partii.

Pod Buenos Aires widziałam dzielnice nędzy zwane favelami. Nie jestem więc za kapitalizmem.

    Widziałam bardzo złe rzeczy, które działy się w Polsce przed 1989 rokiem. Nie jestem więc też za poprzednim ustrojem. Jestem za normalnym, godnym życiem dla każdego. Ale takiego ustroju jeszcze chyba nie stworzono.



5.. Czy na koniec możesz nam uchylić rąbka Twej prywatności? 

    Lubię podróże i bardzo je przeżywam. Wyjazd w każde miejsce, niezależnie od tego czy jest to stolica europejska czy małe polskie miasteczko jest dla mnie ważnym wydarzeniem.         Jednocześnie jestem domatorką i to dom jest dla mnie najważniejszy. A w domu mam kwiaty, książki, obrazy, rzeźby, płyty.

    Na moim biurku koło komputera leżą aktualnie następujące książki: „Gajos” Elżbiety Baniewicz. „Felietony” Kisielewskiego, „Cień wiatru” Carlosa Zafona, „Znikający świat” Alonso C.Addisona, tomik wierszy Andrzeja Waltera pt. „Pesel”, miesięczniki „Kontynenty” i „National Geographic”. I niezmiennie od lat „Mały Książę”. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie czytać.

    Specjalnym uczuciem darzę Tatry, które nazywam Najpiękniejszymi Górami Świata i Kazimierz nad Wisłą. Jestem także oczarowana Kresami.

    Moje pięć miłości to sami mężczyźni. Najmłodszy – 5-letni, starszy 9-letni, ich tata, ich wujek i dziadek. Dziadek, który też jest wspaniały i piękny jest moim jedynym mężem. A poznaliśmy się chyba już w przedszkolu, więc jestem też jego jedyną żoną.

Miałam w życiu kilka poważnych porażek.     Spotkało mnie wiele przykrych rzeczy.

    Moje najbliższe plany to tygodniowy wyjazd z wnukami i ich dziadkiem w góry. Dalszych planów a także swoich marzeń nie zdradzę, bo nie chcę zapeszyć.

    Więc jak spotkacie gdzieś w dolinie lub na przełęczy jakąś babcię idącą na czele – a za nią dwóch chłopaczków i na końcu dziadka z plecakiem… to tą babcią może być Stokrotka.

    Tyle nasz Gość. Już chyba sam wywiad wzbudził Wasze zainteresowanie osobą Mego Gościa, toteż za mniej więcej tydzień zapraszam na post gościnny Stokrotki.