wtorek, 26 lutego 2013

Romans banalny e - moll

                                                             

    Któż się oprze magii gitarowych arpeggio, tremolando i flażoletów?! Rosjanie mają swą cudowną siedmiostrunną (o stroju G – dur) , Włosi, Hiszpanie i Francuzi sześciostrunną ( strojona w e - moll), Amerykanie wymyślili dwunastostrunową, która swym przepięknym gęstym brzmieniem wspaniale uzupełnia i wzmacnia nastroje folkowej ballady. A my mamy wesela...
     Powszechnie gitara kojarzy się wyłącznie z harcerskim ogniskiem lub pijacką imprezą u sąsiada (dziś ta opcja coraz rzadsza) i zupełnie niesłusznie. Na gitarę jako solowy instrument kompozycje powstawały już w XVI wieku.
Współczesnym wirtuozem tego instrumentu i autorem mnóstwa gitarowych kompozycji był hiszpański muzyk Vicente Gomez. (1911- 2001).

                                                               

    Do 25 roku życia prowadził z ojcem tawernę w Madrycie. W czasie wojny domowej był przeciwnikiem gen. Franco, odwiedził sowiecką Rosję, natomiast talent swój rozwinął dopiero w Stanach Zjednoczonych, gdzie przeniósł się w1943 r. Pracował tam dla wytwórni hollywoodzkiej, a następnie resztę swego życia poświęcił komponowaniu, koncertom i pracy pedagogicznej.
Najpopularniejszą kompozycją Gomeza jest Romanza de amor. W tłumaczeniu na polski oznacza to: romans miłosny. Według polskich norm językowych nazwa ta jest oczywistym pleonazmem czyli błędem stylistycznym, bo jakże innym może być romans jak nie miłosnym?!
Kochliwi i rycerscy wobec dam Hiszpanie nie mają takich purystycznych obiekcji, a zatem będzie tu i romansowo i miłośnie:

                                                            K L I K

    Ten właśnie utwór zainspirował mnie i mego przyjaciela kompozytora do napisania piosenki, opatrzonej, zresztą niebanalnym wątkiem erotycznym...

                                                                          


Ty mi zagrasz, gitaro, zakwilisz najpiękniej,
Tak namolnie, duszaszczipatielno, słodziutko w e – moll,
Lamentami zasnujesz piosenkę
Dla dziewczyny, nietykalnej jak szkło.

Nie zawiedziesz gitaro, ty się tego nie wstydzisz,
Tego żalu, co wyciska flażoletów kropelki,
A z dziewczyny, tej drewnianej kukiełki
Wyczarujesz mi skrzypce... A widzisz!

Potem zagrasz, gitaro, furioso, namiętnie,
Burzowymi arpeggiami, skupionymi do grzmotu,
A dziewczyna w rozkwieconej sukience
Już gotowa, już się zrywa do lotu.

I po strunach jej duszy, i po gładzi jej ciała,
Kantylena spod palców mknie pieszczotą pod włos.
Czuły dystych fermatą się spala,
Dawne strachy się topią jak wosk.

Taki romans banalny, że jak oczy to czarne,
Ach ten czar i ten żar, i ta w dłoni dłoń.
Już te oczy zza mgiełki
Ronią słone perełki,
A serduszko jej stroi w e – moll!

Znowu zagrasz gitaro, zakwilisz najpiękniej,
Cichuteńko, słodziutko, nastrojowo, ze łzą,
By piosenką ukoić panienkę
Uwiedzioną w tonacji e – moll.
                                                       

    Kontynuatorem misji Gomeza jest jego rodak Paco de Lucia (ur. 1947).

                                                                          

    Początkowo propagował i lansował taneczny styl flamenco. Później jednak rozpoczął muzyczny flirt z jazzmanami i filharmonikami, co uczyniło jego twórczość zdecydowanie progresywną.

                                                             K L I K

    Cudze chwalicie, swego... My również mieliśmy swego gitarowego giganta, rówieśnika P. de Lucii – Marka Blizińskiego. Niestety zmarł (1989) przedwcześnie tuż po przekroczeniu czterdziestki, ale legendę po sobie pozostawił, a palmę pierwszeństwa po nim przejął doskonały i perfekcyjny gitarzysta jazzowy Jarosław Śmietana 
(ur. 1951).
     Tak Marek Bliziński akompaniował wybitnej wokalistce jazzowej Ewie Bem



    Oj, gdybym miał gitarę...







 

czwartek, 21 lutego 2013

W cienistej dolinie







  Pan jest moim pasterzem, *
niczego mi nie braknie.
Pozwala mi leżeć *
na zielonych pastwiskach

Prowadzi mnie nad wody, gdzie mogę odpocząć, *
orzeźwia moją duszę.
Wiedzie mnie po właściwych ścieżkach *
przez wzgląd na swoją chwałę.
Chociażbym przechodził przez ciemną dolinę, *
zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną.
Kij Twój i laska pasterska *
są moją pociechą.
Stół dla mnie zastawiasz *
na oczach mych wrogów.
Namaszczasz mi głowę olejkiem, *
a kielich mój pełny po brzegi.
Dobroć i łaska pójdą w ślad za mną *
przez wszystkie dni mego życia
i zamieszkam w domu Pana *
po najdłuższe czasy.

Ps 23 (22), 1-2a. 2b-3. 4. 5. 6


W cienistej dolinie zła się nie ulęknę,
Za rękę prowadzi mnie ktoś
A imię to jego ukryte i piękne,
Choć znany ogólnie to gość.
Cóż, uszy me ranią cymbały grzmiące,
Gdy perły rzucone przed wieprze,
To niby perfumy rozpylać na łące
I dawać idiocie na lepsze.

W cienistej dolinie piach mi myli kroki
W potokach wyschniętych na żwir.
Ni siać, ni zbierać, zapadać się w mroki,
Cień tkany w żałobny kir
Nie daje osłony, i złudnej ochłody
Jak okład lodowy na serce.
Jak ślubną obrączkę uronić do wody,
Jak gnój na z Lewantu kobiercu.

W cienistej dolinie smród mi płuca zwiera,
Zatruwa mi duszę na wskroś
I wściekłość gwałtownym przypływem się wzbiera,
Nadzieje mi mrozi na kość.
Choć światła kropelkę, choć kosmyk promienia,
By z cienia wynurzyć się wreszcie,
Na oddech niespieszny, na ulgę sumienia,
Wisienkę położyć na cieście.

Pan moim pasterzem i swym pastorałem
Zagania mi troski na stos.
Niech strawi je ogień płomiennym zapałem,
Niech w dym się obrócą i proch.
W cienistej dolinie niech stóp moich ślady
Przesłanie zapiszą dla młodzi,
Że cienie i blaski to oczka szarady,
To sak zarzucony z łodzi.

                                                           
    Cenimy dobro ponad wszystko i to w każdej postaci. Pragniemy go, wielbimy pod nieboskłon, tęsknimy za nim, o nim marzymy i śnimy. Nie istnieje dobro absolutne. Kształty ma wielorakie, smaki szczególne, acz różne, to skarb, który może nas czarować muzyką złotych harf lub cieszyć radosnym brzękiem drobnych miedziaków.
     A zło – tępe, bezlitosne, bezwzględne, drapieżne, bolesne i tratujące w perzynę wszystko na swej drodze?! Czy to osobny, autonomiczny fenomen jako naturalny i jednoznaczny antagonista dobrego?!
 
                                                          
    Czarno – białe filmy zdarzały się kiedyś w hollywoodzkiej dream factory. Zatem, skąd się bierze ta destrukcyjna i wszechpotężna siła zła? Z zacnej słabości dobra! Każde zło jest spektakularne, widowiskowe, niewątpliwie atrakcyjne i pociągające, niezmiennie zniewala człowieka swym mrocznym urokiem. Mimo tego, że dobro potrafi zwyciężać, wszelkie zło nie za bardzo się tym przejmuje, ma to wliczone w koszta, kapitał swej ohydy posiada ogromny i stać go na niejedną przegraną.
     Dobro i zło zatem są ściśle ze sobą powiązane, a jedno nie może istnieć bez drugiego. To sprawia, że z naszego życia, nawet w blasku najwyższej chwały, nie znikną cienie. Istnieje bowiem taki cień szczególny, który snuje się za każdym z nas. Nie widzimy go i nie odczuwamy żadnymi innymi zmysłami jego obecności.
     Ten niezniszczalny cień to nasze szczęście.

                                                           


                                                                                

środa, 20 lutego 2013

Ech, życie...








     Na swoje życie spoglądam z dystansem, niezłomnie jednak uważam, że jest intrygujące, zaskakujące nieprzewidzianymi zwrotami, barwne i urodziwe. Nawet w swej nieuniknionej szarości ma tyle pięknych i subtelnych odcieni od perłowego, matowego blasku do wytwornego grafitu.

Uroda mego życia jest niepodważalna, toteż z wielkim smutkiem i współczuciem spoglądam na wszelkich malkontentów, mizantropów czy też outsiderów z własnego, nieprzymuszonego wyboru:

                                                 


Zgasnąć jak płomyk ogarka,
Tego nie robi się psu ani kotu1,
Na szczyt ciemnogóry miotając się targać,
Uciec od łez, krwi i potu.
Czmychnąć do niby to schronu,
Gdzie cisza wydzwania godziny niewiary,
Plecami do słońca, przyjaciół i domu,
Marzyć i chcieć nie do pary.

Sokoły bitewne wzór tkają na niebie,
Kto dojrzy, nie zbłądzi donikąd.
A myśli twe przaśne jak dzwony pogrzebne
I nic, na co gotów byś przysiąc.
A na to promienne uśmiechy dzieciaków
Zderzają się z tobą w dysonans,
Na przekór harmonii i ludzi, i ptaków,
Śnisz dalej banalny swój romans.

Nie dojrzeć jasnego poranka,
Tego nie robi się oknom i ścianom,
Nie wspomną cię lalki w przykrótkich ubrankach,
Nieważny też cmok na dobranoc.
Skoczyć do mdłego bajora,
Gdzie szlamu wystarczy na setki pamfletów,
Gdzie bańki bulgoczą: „Ty, fora ze dwora,
Ty won do krainy gadżetów.


 ______________________________________________________                                                                                        

1. Aluzja do wiersza Wisławy Szymborskiej „Kot w pustym mieszkaniu”.


 
     Podobnie jak w poprzednim poście, posłużyłem się mym najnowszym wierszem, który odbiega od poezji, którą uprawiałem przed laty. Zastosowałem tu metodę tradycyjną, respektującą
prozodyjny reżim, z tego prostego powodu, że teksty te są przeznaczone do śpiewania dla
singlowych” bardów. Ta szlachetna odmiana artystycznej prezentacji jest dzisiaj niszowa, niedoceniana, a nawet lekceważona i dezawuowana. A szkoda! Bo piosenki marynistyczne czyli odupie Maryni lub baśniopodobne – o siedmiu zbójach, nie tylko wychodzą mi już bokiem, ale wręcz wywołują odruchy wymiotne.
     Pora na odmianę ad maiorem Arte gloriam!


                                                              

                                                                            



                                                                                                

Śpiączka to miły stan. Dob­rze w niego za­paść, kied

piątek, 15 lutego 2013

Drobne moje potrzeby...







    Zdarza się, że jednym pęka balon na sznureczku czy, nie daj Boże, wątroba! Mnie pękła znowu... bania z poezją! Mnie od tego wcale nie boli, ale innych może! Niemniej zaryzykuję:


Trzeba mi tej przygody -
Płynąć, hen, od chcieć do mieć,
Trzeba mi ciut swobody -
Kochać dobre, tępić złe.
Trzeba mi skrawka nieba,
Aby wzbić się ponad gniew
I piekła też mi potrzeba,
By posprzątać wszelki chlew.

Trzeba mi tej wygody,
By do snu się błogo kłaść,
Trzeba mi ciut swobody,
Aby lewą nogą wstać.
Trzeba mi, oj potrzeba
Za ostatni nabyć grosz
Łyk wody i skibkę chleba,
Tkliwy dzień, upojną noc.

Drobne te moje potrzeby,
Drobniakami dzwoni trzos,
Skromnej od życia pociechy
Potrzebuję, choć kuszę los.
A los cwany lis przechera
Wciąż dobiera się do mych kur,
Nie daje ziarnek pozbierać,
Tych odsianych od świństw i bzdur.

Trakty, manowce, wyboje,
Czasem przewóz, czasem wóz,
Bójki, potyczki i boje,
Na sumieniu duszący kurz.
Trakty, manowce wyboje,
Słodki luz, kretyński szpan,
Bójki potyczki i boje
I codzienne lizanie ran.


     Drobne te moje potrzeby...  Być może to sytuacja kryzysowa średnich stanów wieku średniego, a może jedynie konflikt motywacyjny między cholesterolem a testosteronem. Nie będę szczególnie w ro wnikał!
A na razie pozdrawiam Was z wczorajszych  walentynkowych uciech:

                                                                                                                                                         

środa, 13 lutego 2013

Stuk - puk i już - sześććdziesiąt plus




   
     Stuk, puk... Wczoraj ok. godziny czwartej nad ranem stuknął mi licznik. Tak oto rozpocząłem pierwszy rok siódmej dekady mojego życia. Sześćdziesiąt jeden – taka sobie liczba pierwsza ani lepsza, ani gorsza, ot, nijaka. A jeszcze przed laty, choć współcześnie, wraz z moimi rówieśnikami tak spoglądałem na nasze dole – niedole:

                                                                                                                     


Tacy byliśmy uparci i młodzi,
Z ręki jadły nam sokoły podniebne,
Na pohybel pogorzeli, powodzi,
Harde snuliśmy marzenia bitewne,
Tacy byliśmy uparci i młodzi,
Nieugięci i gniewni.

Tacy byliśmy otwarci i piękni,
Tacy sami jak w niedzielę na codzień,
Aniołowie by przed nami uklękli,
Wieczna wiosna by szalała w ogrodzie...
Tacy byliśmy otwarci i piękni,
Nieprzekupni i wierni.

Tacy byliśmy, a jacy jesteśmy?!
Cenzor los tak nam w marzeniach pokreślił,
Tak uparcie się trzymamy tej ziemi,
By lat przeżyć tu kolejnych trzydzieści.
Tacy byliśmy, a jacy jesteśmy?!
Ogorzali i trzeźwi.

Pod poduszkę nam wystarczy gazeta,
Byle w misce coś na ciepło i strawnie,
Na okładce rozrywkowa kobieta,
Po kielichu, kiedy chandra dopadnie.
Tacy byliśmy, uparci i młodzi,
Może wczoraj, dawniej...

     Tekst ten popełniłem jeszcze w rzedniejącym mroku stanu wojennego, mniej więcej trzydzieści lat temu i dano mi przeżyć te trzy dekady. Teraz pozostało mi tylko poprosić Capo di Tutti Capi o bezzwrotny kredyt na kolejne trzydzieści lat. Zresztą mam to zapisane w gwiazdach. A gwiazdy, podobnie jak kwiaty, które dziś otrzymałem podobno nie kłamią.
Zatem cieszmy się i bawmy, dopóki jeszcze się chce!

                                                  

                                                           

wtorek, 12 lutego 2013

Pech... urodzinowy

    Dziś stuknął mi osobisty licznik, ot, głupstwo, 61. Miałem przygotowany urodzinowy post, ale wskutek awarii internetu na mym osiedlu, nie mogłem tego opublikować! Postaram się to nadrobić jak najszybciej i ujawnić!
Do zobaczenia w głupszych i śmieszniejszych czasach!
Na razie bawcie się w te ostatki razem ze mną!

                                                                              

środa, 6 lutego 2013

Prywatki, bigle, fajfy i... 300 000 gitar

     Tegoroczny karnawał w swoich szaleństwach prawie już się kończy, ostatni jego dzień przypada, o zgrozo, na me kolejne urodziny (60+, niestety!), toteż z łezką powracam do szaleństw mego dorastania, na przełomie lat 60/70.
     To moje nostalgiczne wspomnienie dedykuję Andante (dawniej: BB) Spianato Con Amore Capriccioso Poco A Poco Da Capo Al Fine!
      Prywatki, fajfy, bigle... Nikt wtedy nie słyszał jeszcze o dyskotekach. Bawiliśmy się u siebie w mieszkaniach lub wychodziliśmy na tańcowane randki do domów kultury, remiz strażackich itp., gdzie lepiej lub gorzej przygrywała do tańca żywa kapela! To byli czasy!!!

                                                                          KLIK

Człek uśmiecha się pod posiwiałym wąsem,
Chciał bitelsem kiedyś być lub rolinstonsem,
W trzysta grał tysięcy gitar cały kraj,
Cudne życie przy bigbicie, prawie raj!

                                                                         KLIK

 I nawyki człowiek wtedy miał fatalne,
Chociaż inne były sporty ekstremalne:
Na junaku bez trzymanki gnał przez wieś,
Na syrenkę rwał panienkę, pal to sześć!

                                                                       KLIK

 Socjalizmu ludzka twarz puszczała oko,
Nie podskoczył jednak żaden za wysoko,
A w peweksach Johny Walker i Old Spice,
Pracownicze wczasy, góry lasy... Szajs!

                                                                      KLIK


Zaliczane laski w mini i bikini
I balangi przy pocztówkach na bambinie,
Na Niemenie pan Kydryński wieszał psy,
A kto śpiewał o Beacie?! Właśnie my!

                                                      KLIK

Tak wariackie przeszły lata no i tyle...
Dzieci – kwiaty poskręcały się w badyle..
Czasem śni się nam lokalna jakaś Miss,
A my spoko i na boku dalej... Bis!!!

                                                                  KLIK