Mimo lekkiego stylu wypowiedzi, wieje tu autentyczną grozą. Autokracja w podręcznikowym wydaniu:
Scena
III
(D.
ubrany w strój swobodny i nieobowiazujący: jeansy oraz t – shirt,
siedzi na blacie biurka, opanowany i wyraźnie odprężony)
Kiedy
doszedłem do władzy, to wytyczyłem sobie trzy główne cele:
- odbudować od podstaw zgliszcza Imperium
- wprowadzić i realizować oświeconą dyktaturę, w oparciu o doborową, zawodową armię, wspieraną eksperckim doradztwem na wszystkich obszarach bytu państwowego
- umrzeć naturalnie we własnym łożu z koturnami pod nim
Ta ostatnia
kwestia stanowiła nie lada problem. Zrelacjonuję wam teraz, jak też
wcześniej obiecałem, wypadki sprzed ostatniego półwiecza.
Przygotujcie się na dużą dawkę silnych emocji niby w
hollywoodskim thrillerze o zapierającej dech w piersiach akcji.
(D.
zasiada ponownie za biurkiem i uruchamia laptop; w tle na ekranie, w
odtylnej projekcji sylwetki postaci, prezentowanych w jego
wypowiedzi)
Pominę tu prezentację
kilku mych, z gruntu nieciekawych, mniej nawet niż przeciętnych
poprzedników, takich jak Alek Sewer, trzech Gordianów, Decjusz i
jemu podobnych tandeciarzy. Skończyli marnie, usmażeni na skwarkę,
powieszeni za nogi, poszlachtowani jak świńskie tusze czy też wrzuceni żywcem do
mrowiska.
Kilku jednakże
zasługuje na uwagę. Niejaki Walerian, malkotent, cierpiętnik,
chociaż, w zasadzie, postępowiec. Zdradzony i wystawiony przez
swych dowódców, wpadł w ręce perskiego satrapy Sassanidy Sapora.
Azjaci wydali go na tortury, łaskotali aż do utraty zmysłów,
wsadzili do klatki jak zwierzę, a w końcu, popaprani zwyrodnialcy,
darli z niego pasy!
Zupełnie
nieoczekiwanie pojawił się Aurelian, facet kompetentny i
poukładany, swoistego rodzaju fuks w kategorii cesarzy rzymskich.
Próbował i słusznie, wprowadzić rządy żelaznej ręki, aż pewnego
razu dał zwabić do zamtuza pewnemu śmieciowi, wyzwoleńcowi
Mnesteusowi. Ów, post consummatum, osobiście, w towarzystwie,
stworzonemu ad hoc
boys bandu, odśpiewał mu marsza żałobnego.
Po pewnym
czasie pojawił się Probus. Typowy mózgowiec, rozsądny, precyzyjny
i uważny. Z tymi, jakże rzadkimi przymiotami, zdołał aż sześć
lat utrzymać się w siodle. W związku z tym uznał, że Pax Romana,
to wyśmienity pomysł na przedłużone rzymskie wakacje, balsam dla
duszy i ciała
każdego, wyczerpanego do ostateczności, wojownika.
W ramach
resocjalizacji próbował tychże zaprząc do pracy na roli. Od razu
sprawili mu garnitur z desek.
Po skasowaniu
kolejno Karusa, Numeriana i beznadziejnego lubieżnika Karynusa,
umówiłem się na męską gorzałę z Arriuszem Aprem,
wszechpotężnym i krwawym Prefektem Imperium. Aby nie pozostać w
tyle za obowiązującymi procedurami, ścinam łeb Kaprowi, funduję
mu kosztowny grobowiec i już, finita la comedia!
I co to ma, do
zbója pana, być?!!! Renomowane imperium czy jakaś mniej udana
trylogia Ajschylosa?!!!
(D.
(wstaje, wychodzi za biurka przed publiczność)
Najpospolitsza
przyczyna śmierci rzymskich władców miała zazwyczaj ten sam
scenariusz. Sukcesy uderzały do głowy, pławiących się w glorii
zwycięstwa, ambitnym generałom. Ci, w poczuciu pełnej bezkarności,
mordowali swoich suwerenów w celu zastąpienia ich na najwyższym
tronie.
Niestety,
żadna czystka nie wchodziła w grę. Zwycięscy generałowie byli
niezbędni do utrzymania w szachu Franków, Brytów, Germanów,
Iberów, Sarmatów, Saracenów, Ormian, Persów i innych sąsiadów.
Znowu jakaś śmierdząca hołota ante
portas?!
W życiu!
W życiu!
A niechby na
przykład pojawił się jakiś nowy Atylla, Hannibal czy inny
Spartakus?! Zacząłby głosić i rozpowszechniać jakieś chore
mrzonki o abolicji, wolności, równości, ewentualnie braterstwie?!
„Alons enfants de la Patrie”,
„Bój to jest nasz ostatni”
„O cześć wam panowie, magnaci”
- to dobre odzywki co najwyżej na uliczną zadymę. Do robienia
wielkiej polityki trzeba mieć choć odrobinę talentu!
A niechby tak
jeszcze ów nawiedzony cymbał wykombinował sobie jakieś genialne
szaleństwo np. Wspólnotę Niepodległych Państw?!!! Na myśl o tym
krew mi się gotuje i rosną mi włosy na zębach!
(na
ekranie mapa Cesarstwa Rzymskiego z III w. n. e.)
Tak pięknie i
okazale to wygląda jedynie w kartografii. Jakiż to jedynowładca
ogarnie samodzielnie takiż szmat ziemi i tę najgorszą z możliwych
dzicz, która wiedzie tam swoją marną egzystencję?!
Aby zatem
zapewnić sobie względny spokój i umknąć rozlicznym jatkom,
wpadłem na prosty i, przyznacie, wprost genialny koncept. Oj,
przydały mi się pobierane, tak niechętnie i opornie, nauki mych
mentorów.
(wyjmuje
z kieszeni kalkulator i stuka w przyciski)
Znacie zapewne
teorię Euklidesa o proporcji i proporcjonalności... Prosty rachunek
arytmetyczny wskazuje, że gdyby zamiast jednego istniało aż
czterech imperatorów naraz, to mozliwość skasowania cesarza
zmalałaby do 25 %. Załóżmy przy tym, że żaden z tych oszołomów,
nie rezydowałby w Rzymie. Stołeczny motłoch już byłby
niepocieszony. Nie miałby najmniejszych szans, by, niedaleko od
swych domostw, oddać się swym ulubionym rozrywkom – wydłubania
purpuratom szpiku z kości, zbeszczeszczenia ich dostojnych szczątków
i wrzucenia ich, mit Pompe und Parade, do Tybru.
Jakież to
biuro podróży załatwiłoby im taką ekskursję, z całą
logistyką, aprowizacją i zapleczem technicznym?! A mówię tu o
ekspedycji do najbardziej niebezpiecznych zakątów kraju. Dokładnie
zaś mam na myśli, oprócz pobliskiego Piemontu, Germanię i dzike
pola przyszłej Jugosławii. Sam natomiast wybrałbym się do
przyjaznej, tak klimatycznie jak i politycznie, Nikodemii w Azji
Mniejszej. Byle jak najdalej od tych nieoliczalnych zakapiorów!
Tak oto
zredukowałbym te niepokojące dwadzieścia pięć procent do mniej
więcej, zadowalająych mnie, circa about, pięciu. Tak czy owak
jakieś drobne straty muszą być, jak nie materialne, to w kapitale
ludzkim.
(chowa
kalkulator do kieszeni, dalej ustawiony przed publicznością; z tyłu
na ekranie podobizny władców i mapki ich ziem)
Oczywiście,
miałem już swych ulubieńców, których wybrałem wg najbardziej
oczywistego klucza. (bierze do ręki wskaźnik)
Najbliżej siebie ulokowałem mego zięcia Galeriusza, oddzielały
nas tylko Bosfor i Dardanele, ale to w zupełności nie naruszało
mej tureckiej samotni.
Mój najlepszy
przyjaciel Maksymilianus, druh do bitki i wypitki, przyczaił się
najbliżej tego gniazda os, bo w pięknym Mediolanie. Jego natomiast
zięć Konstanciusz Chlorus zajadał się duszonymi kiełbaskami w
kapuście, popijąjąc to zacnym piwem. Gemuetlichkeit und heilige
Ruhe...
Rodzina, ach,
rodzina... Wiem, ze nepotyzm to rzecz naganna i z natury ryzykowna,
myślę jednak, że rodzinne albumy chętnie będą oglądane przez
mych późnych wnuków. A jako, że od epoki kamienia łupanego do
mego, mam nadzieję, spokojnego końca, dane było mym przodkom i
mnie nosić brzemię l'Italiano vero,
toteż rodzina zawsze będzie dla mnie numero
uno,
capisce?!
A teraz to najważniejsze. Metodami do końca
pokojowymi, bez jakiejkolwiek, nawet aksamitnej, rewolucji,
osiagnąłem swój życiowy i polityczny cel. Tetrarchia... Ten nowatorski system to niby stół o trzech nogach w
powietrzu, a jednej na ziemi..
Klasyczny absolutyzm bez odczuwalnego krwawego despoty. Z pozoru typowy centralizm, a pozbawiony pępka czyli właściwego ośrodka
dyspozycyjnego faktycznej władzy. Okrąg bez środka i konturów, z
nie do końca określonym promieniem wpływów. Graniastosłup bez
podstawy et caetera, et caetera...
Przy okazji zaś, ujęta w instytucjonalne ramy,
atrakcyjna, dla każdego władcy, pokusa. Nie wskrzeszenia Imperium, lecz co najwyżej mumifikacji
jego zwłok. Tak jak to czynili zapobiegliwi Egipcjanie, którzy nie chcieli mieć przed oczami rodzinnej zgnilizny!
W scenie IV tego monodramu Imperator wygłosi swoje exposé...