poniedziałek, 30 września 2013

Wpuszczony w maliny...

      Coraz bliżej do gościnnego postu, który Wam obiecałem. No cóż, mam chyba dobrą rękę w wyborze mych blogowych ulubieńców i ulubienic. Autorka gościnnego postu to Malina M. Post ten poprzedzam wywiadem z mym Gościem, aby przybliżyć nieco jego sylwetkę, a także uzasadnić mój wybór. W mym przeszłym, lepszym życiu byłem także etatowym dziennikarzem w jednej ze śląskich gazet codziennych, więc przeprowadzanie wywiadów, to niemal już mój nawyk. Malina M na początku miała małe opory, co do tej „wiwisekcji”, jednakże, gdy przeczytacie jej odpowiedzi na moje pytania, to chyba stwierdzicie, że wybrałem cudownego gościa. Szczerość, bezpośredniość, lekkość i niesamowity wdzięk płynących słów, osobiście mnie powalają.

     Sądzę, że obecny tu Szanowny Komentariat da się wpuścić w maliny, tak jak to szczęśliwie zdarzyło się staremu Klaterowi.

Zatem do adremu:
                                             


    1. Mój nick Art Klater to fonetyczny zapis angielskiego wyrażenia „art clutter”, co można przetłumaczyć jako „artystyczny rozgardiasz” Jaka jest geneza Twego – Malina M.?

      Z moim nickiem sprawa nie jest tak prosta. Miałam aż trzy różne nicki. Pierwszy nick, jakim posługiwałam się na forach i blogach, to – "wstrętny liberał" .Taki prowokacyjnie przekorny nick. To były czasy, kiedy zaczynały wykluwać się terminy: "prawdziwy Polak", "prawdziwy katolik". A ja to niby kto?!

    Pierwszy blog, na który w życiu trafiłam, to był blog Lecha Wałęsy, Nie miałam pojęcia na czym blogowanie polega, naciskałam linki osób, które tam mądrze komentowały i tak trafiłam na blogi Tomasza i Krystyny, jak się potem okazało, dwójki polonistów. To oni namówili mnie na założenie własnego bloga, zaprotestowali jednak stanowczo przeciwko wstrętnemu liberałowi, Tomasz nadał mi nick Miła Liberałka a Krystyna nick Biruta, z połączenia tych dwóch stworzyłam sobie nick Biruta M Liberałka i pod tym nickiem pisałam kilka lat.

     Miałam blog w Onecie. To był taki trochę nietypowy blog, refleksje na temat życia pisane przez pryzmat historii fiołkowej świnki Violuni (emoticon) i świerszcza Waldemara. Na tym blogu nie poruszałam tematów politycznych. Pewnego razu trafiła do mnie miła starsza Pani, starsza o kilka lat od mojej Mamy. Zaprzyjaźniłam się z Panią, bo mam sentyment do starszych ludzi. I pewnie do dziś byłabym Liberałką, gdyby Pani owa nie trafiła na polityczny blog mojej koleżanki. Wtedy zaczęła się jazda. Pani wyczytała tam, że lubię Premiera Tuska. Epitety na temat mojej inteligencji to mały pikuś, Pani zaczęła mi pisać, że ją obrażam takimi wpisami, że lubiąc premiera pluję ma jej przeszłość powstańczą , każda moja, nawet najdrobniejsza, wzmianka o PO doprowadzała Panią do pasji.

     Przestraszyłam się. Nerwy w tym wieku to zabójca a czy ja nie mam dość własnych kłopotów, żeby brać na sumienie starszą osobę. Powoli przestałam pisać u siebie. Komentowania politycznego, na znajomych blogach, nie potrafiłam sobie jednak odmówić. Zmieniłam więc nick i zaczęłam świadomie robić błędy ortograficzne. Żeby trudniej było mnie rozpoznać wybrałam sobie najbardziej badziewiasty nick, jaki mi przyszedł do głowy czyli Malina a że Malin w blogosferze jak psów to dodałam sobie, do tego tortu, jeszcze dwie wisienki, czyli M i gwiazdkę - tak powstała Malina M*. Żeby uwiarygodnić postać po pewnym czasie stworzyłam nowy blog. Tytuł sam mi się narzucił - „w malinach” Blog miał być prowizorką. A że na świecie nic trwalszego od prowizorek to przyzwyczaiłam się i do nowego miejsca, i do nieszczęsnej Maliny . Po dłuższym czasie, jak już Pani zapomniała o moim istnieniu, przyznałam się wszystkim znajomym do mistyfikacji. Na blogach jestem więc teraz i Maliną i Hanią (to zdrobnienie od Anny, czyli od mojego prawdziwego imienia). Nawet, muszę przyznać, Malinę polubiłam.

                                                 



    2. Wiele osób, niezależnie od wieku, stwierdza: polityka mnie nie interesuje. Jak ty ustawiasz się do polityki jako społecznej aktywności?

      Polityka to jest coś, co mnie pasjonuje i wciąga już od dosyć dawna. Jestem, jak na kobietę, bardzo rozpolitykowana. Dyskutuję na forach i na fejsie, ale bezpośrednio nie biorę udziału w politycznej działalności. Uważam, że politykę musi się uprawiać z pasją, a co za tym idzie trzeba się jej poświęcić.

     Mam ważniejsze pasje, mój zawód pochłania mi wiele czasu i zapału a na dodatek jestem bardzo przywiązana do życia rodzinnego, właściwie to ono jest dla mnie najważniejsze. Nie da się pogodzić trzech rzeczy. Pogodzenie dwóch jest już rzeczą trudną a nie chcę, będąc do wszystkiego, być do niczego. Moja polityczna działalność ogranicza się tylko do pisania na politycznym blogu krótkich satyrycznych tekstów, ilustrowanych politycznym fotomontażem .

    Te fotomontaże to mój konik, przypadkowo, robiąc plakat, spróbowałam zmontować coś sobie. Teraz bawi mnie kombinowanie osób, miejsc i sytuacji i dobieranie do tego odpowiednich słów. Te moje polityczne fotomontaże, puszczone w wirtualny obieg, żyją swoim życiem. To mój wkład w politykę. Myślę, że żart i śmiech to mocna broń, zwłaszcza teraz, kiedy wszelkie granice słowne zostały przekroczone. Potwarz, obelga i oszczerstwo nie robią wrażenia, ale wyśmianie chyba jeszcze tak, myślę, że im delikatniejsze tym działa mocniej. Ale może się mylę.

                                                    



    3. Jakie są twoje ulubione beletrystyczne lektury?

     Ma być zgodnie z prawdą więc odpowiem bez owijania w modne, bawełniane ciuszki : książki do których często wracam i o których myślę w najdziwniejszych sytuacjach życiowych to: „Ania z Zielonego Wzgórza”, „Mały Książę”, "Trylogia" Henryka Sienkiewicza, to te dobrze znane, z mniej znanych to „Rapsodia Świdnicka” Władysława Jana Grabskiego i przejmująca powieść Denise Legrix, „Taka się urodziłam”. Do tej książki wracam w często, pomaga mi wziąć się w garść i bez marudzenia pójść do przodu. Uwielbiam też kryminały Agathy Christie i Joanny Chmielewskiej. A poza tym, to ja jestem pies na poezję. Mistrz Gałczyński z jednej strony a Roman Brandstaetter z drugiej. O całym środku nie powiem, bo opowieści nie skończę.

                                                     



    4. Czy Twoje wykształcenie i wykonywany zawód rozwijają bezpośrednio Twój niewątpliwy literacki talent?

     Talent to zbyt wielkie słowo, prędzej zamiłowanie do pisania. Od małego uwielbiałam czytać, biegałam do biblioteki i znosiłam do domu, co się dało. Rodzice trochę studzili ten mój dziki zapał, bo oczy mam bardzo kiepskie … ale od czego spryt, latarka i kołdra.

     W szkole nie wybrałam jednak klasy humanistycznej, poszłam do matematyczno-fizycznej, bo to matematyka była dla mnie królową nauk, zresztą jest do dzisiaj. Teoretycznie powinnam nabawić się rozdwojenia jaźni latając z kółka matematycznego, na kółko polonistyczne, zahaczając po drodze o scenę i szkolny kabaret. Chciałam zostać reżyserem teatralnym ale doszłam do wniosku, że z czym do gościa, szans nie mam. Jedynym zawodem, jaki wtedy, według mnie, łączył przedmiot humanistyczny ze ścisłym, czyli polski z matematyką, to była architektura, a że rysować i fantazjować lubiłam od dziecka to zostałam architektem. Potem jeszcze trafiła się okazja urywania z pracy, kosztem wyjazdów na uczelnię, więc dorobiłam sobie podyplomowe studium z konserwacji zabytków.

     Zafascynowanie architekturą, a zwłaszcza zabytkami, przyszło dopiero kilka lat po studiach, kiedy zaczęłam samodzielnie projektować. Czy ten zawód rozwija moje zamiłowanie do pisania ? TAK - po trzykroć TAK.. Po pierwsze zabytki, zwłaszcza obcowanie ze z ludźmi, którzy konserwacją się zajmują. To zwykle pasjonaci o ogromnej wiedzy. Wyobraźcie sobie jak, współpracując ze swoim dawnym profesorem, chodzę po gotyckich piwnicach a on opowiada, opowiada, opowiada pięknym językiem. Dotykam wilgotnej, wapiennej zaprawy i widzę to, o czym mówi. Widzę ręce, które wyrabiają wielkie gotyckie, porowate cegły, widzę dłuto, które delikatnie wchodzi w kamień.

     Architekci często myślą obrazami a potem te obrazy opisują, z czasem coraz łatwiej dobrać słowa a wtedy „odpowiednie dać rzeczy słowo” sprawia przyjemność. Kiedy pracuję nad obiektem zabytkowym zaczynam od źródeł, czyli od historii. W archiwach, u Konserwatora Zabytków, można trafić na perełki. Po drodze wyczytuję więc i odnajduję niewiarygodne materiały, które aż proszą się o opisanie. Tak sobie czasem myślę, że taka, na przykład, mumia kota, umieszczona w suficie, nad łożem pani hrabiny, godna jest opisania. Czasem myślę sobie, że tyle ciekawych rzeczy w czasie projektowania odkryło się w zabytkach, że warto komuś o tym opowiedzieć, szkoda, żeby tak w niebyt pofrunęło. Warto zainteresować ale do tego nie wystarczy zwykłe podanie faktu więc staram się wprowadzić trochę humoru. Żeby ożywić nudne wywody , muszę też kombinować określenia, którymi da się obrazowo zastąpić określenia fachowe, usiłuję, za pomocą słów, obrazek techniczny, wektorowy, zamienić w plastyczną fotografię. Czasem może się udaje. To by było po pierwsze. Po drugie, to oprócz ratowania zabytków, tworzę projekty nowych, własnych obiektów, a przy tych projektach nie tylko rysuję i liczę, również piszę i to sporo. Opis techniczny liczy zwykle dwadzieścia do trzydziestu stron. Jest pisany językiem suchym, technicznym, bardzo precyzyjnym, ale jedna strona opisu jest odmienna. Jeden z punktów nosi tytuł „opis rozwiązania projektowego” przekładając na normalny język – „co poeta miał na myśli” W tym punkcie to muszę rozwinąć wszystkie swoje umiejętności pisania, żeby przekonać do rozwiązania, muszę często karkołomne słowne figury wyczyniać, żeby pogodzić rzeczy teoretycznie nie do pogodzenia, muszę tak opisać swoje „dzieło” by konserwator zabytków nie dostał zawału, pożarnik nie miał ochoty mnie zamordować a inspektor sanitarny, na wstępie, nie wyrzucił projektu do kosza i żeby wszyscy jakoś dali się przekonać do wzajemnych ustępstw.

     Uwierzcie – takie słowne lawirowanie i kombinowanie rozwija zmysł „pisarski” i z czasem „lanie wody” staje się coraz łatwiejsze. I jeszcze coś – mój zawód wymaga umiejętności sprzedania własnych koncepcji, bez tego nie da się w tym zawodzie istnieć. Pomijam przetargi, ale konkursu bez słownego roztaczania własnych wizji wygrać się nie da, innymi słowy bez „wprawek literackich” cieniutko by było.

     I wreszcie po trzecie – mój zawód wymaga umiejętności fotografowania. Robiąc zdjęcia techniczne czasem łapię w obiektywie jakiś moment, który mnie zachwyci , potem mój zachwyt ubieram w słowa. Ja jestem wzrokowcem często myślę obrazami, moje notki zwykle są komentarzem do fotografii, rzadko zdjęcia bywają ilustracją tekstu.

                                                     



    5. Czym jest dla Ciebie blogowanie (np. pasją,, odmianą życia towarzyskiego, po prostu zabawą itp.) i czego oczekujesz od swych komentatorów?

     Blogowanie to, z jednej strony, odskocznia od pracy i codzienności, przeniesienie w inny świat. Kiedy tak sobie popracuję nad opisem technicznym do projektu, jak w głowie zalęgną się dziesiątki terminów technicznych, jak zmęczy mnie uważanie na każde słowo i oglądanie go dziesięć razy, ze wszystkich stron, to mam ochotę wejść na blog i fruuuuuuu - odfrunąć w abstrakcję albo napisać wierszyk o pijanym płocie, albo zamyślić się nad poetyckim zdjęciem.

    Z drugiej strony - blog to świat, w którym spotykam przyjaciół, takie dopełnienie przyjaźni z realnego świata. Cieszy mnie poznawanie ciekawych ludzi, zaglądanie do ich świata przez dziurkę od klucza. Czasem przyjaźń idzie dalej i sobie pomagamy. To jasna strona wirtualnego świata. Poza tym – lubię zabawę słowem. Lubię też opowiadać o swojej pasji i do świata zabytków przyciągać, najbardziej opornych i najmniej do staroci przekonanych.

     A czego oczekuję od odwiedzających? Że się uśmiechną, kiedy piszę żartem, że przystaną na moment nad refleksją i podzielą się swoją myślą, że napiszą, co myślą o tematach kontrowersyjnych, pokłócą się ze mną, nawet, że mi nawtykają od naiwnych pensjonarek ale nie przejdą obojętnie. Jeśli to, co piszę jest obojętne to jaki sens pisania? Nie oczekuję, w żadnym wypadku, potakiwania ani zgadzania się. Świat jest ciekawy jak oglądamy z lotu ptaka i z żabiej perspektywy. Jest jeszcze ciekawszy kiedy te perspektywy się nakładają, wtedy patrzenie wprost staje się chyba i łatwiejsze i bardziej prawdziwe. Nie obrażam się za krytykę chociaż, przyznaję, jak lwica walczę o swoje. Nie wzruszają mnie wyznania typu „ty POwska mendo, żebyś zdechła” ale dotykają drwiny z wiary. Chociaż czasami jadę po bandzie, zwłaszcza w polityce, to nigdy nie robię pewnych rzeczy – nie drwię z wiary, nadziei i miłości ani z braku wiary, braku nadziei czy braku miłości.

                                               
 

    Tyle wywiad. Mam nadzieję, że obszerne wypowiedzi mego Gościa naładowały Was dobrą energią. Mam również propozycję, by już od teraz, w komentarzach, zwracać się bezpośrednio do Maliny M, bo chyba warto!!!

wtorek, 24 września 2013

Goście, goście...

    Powracam do zwyczaju, który prezentowałem na onecie:

                                                                                               
                                          artklater.blog.onet.pl



    Zapraszam zatem wszystkich chętnych, którzy gościnnie na moim blogu chcieliby zaprezentować swe posty. Mogą to być teksty archwiwalne, lub specjalnie na tę okazję napisane.
     Na onetowym blogu publikowali:

28 lipca 2007 - Ela Gruszfeld  

30 sierpnia 2007 – Owsianko



26 stycznia 2008 – Alinka

  7 kwietnia 2008 - Lady Basia Witwicka

 1 lipca 2009 - Pydzia

 8 lipca 2009 - Pydzia (tłum. Klater)

2 października 2009 - inesse

 3 marca 2010 – Sarmata



    Ponadto gościnny post umieściła tu Andante (dawniej Babcia Barbie), ale nie mogłem go jakoś odnaleźć. Tyle pamiętam, że był (za moją podpuchą, ofkors), że był skrajnie feministyczny i dotyczył tzw. manify. Niestety w mej mailowej rozmowie z Andante okazało się, że tekst jest nie do odzyskania , a szkoda!
    Ciekawy był również casus blogera Owsianko.  Przez pół roku udzielałem mu gościny i publikował swe literackie posty jako rezydent. Na tę formę jestem również otwarty, przede wszystkim dla tych blogerów, którzy z różnych przyczyn nie prowadzą własnego bloga, a jedynie komentują innych.
    Na dziś wybrałem z onetowego archiwum piękny post Pydzi. Publikuje na swym blogu wyłacznie po śląsku, co jest bardzo blisko memu hanysowemu sercu. Dotarłem do niej przez mego serdecznego przyjaciela, który obecnie prowadzi bardzo popularny i kultowy blog na onecie. Przyjaźń naszą utrwala to, że podobnie jak stary Klater jest rdzennym hanysem (zgadnijcie kto to?!) z krwi, kości i miłości.
    Pydzia pisze dosadną i soczystą ślaszczyzną, która w pełni oddaje specyficzną ślaską obyczajowość.
Przedstawiam zatem dwa archiwalne posty, w drugim bowiem pokusiłem się o tłumaczenie poniższego tekstu na język ogólnodostępny:

1 lipca 2009r.

    Pydzię poznałem niedawno… Od razu ją polubiłem! Nadesłała mi tekst, który dla mnie jest rewelacją!!! Tak pięknej śląszczyzny jeszcze nie czytałem!! Polecam Wam go z całego chamskiego klaterowego serducha!!!
                       

                         Geburstak, gorol i Ślonzoki




Ciotka Gustla zaprosiła cołko familia na geburstak! To mioł być ekstra fajer, bo ciotce pizło fufcich czyli 50 lot. Skuli tego na byzuch ciotka Cilka z onklym Jorgiym szpecjalnie z Niymiec przijechali. Taki fajer, to do kożdego kupa uciechy – idzie się dobrze pojeść, fest popić , poklachać o bele czym, no, i powspominać te lepsze downe czasy!!!


Ale nojwożniyjsze w tym dniu boło poznanie Nowego. Nowym boł szac  łod ciotkowyj cery. Starego szaca wszyscy mieli radzi. Synek łod nos, gryfny jak z łobrozka, a takie wice łosprawioł, że szło dostać lachkramfu, a brzuch jeszcze z tego boloł bez cołki tydziyń. Pszoli my mu wszyskie. No,  ale cosik się młodzi pochatrusili i stary szac przestoł być naszym szacym. Terozki prziszło nom czekać na Nowego. Ciotka z onklym go jeszcze niy widzieli,skiż tego niy poradzili usiedzieć na stołkach!!! Onkiel z tych nerwów, jak ino wloz, charknoł na gibko dwa sznapsy, a ciotka nasuła sie soli do kawy, bo tyż boła tako nerwowo! Godom wom, szpana choby u Hitchcocka,  a jak ciotka Ana sie kichła, to ujek Alojz omało hercszlagu niy dostoł. Młodzi na łobiod niy prziszli, mieli dziepiyro być na kawie. Łobiecali być na półczworto. Ciotka Ana ino godała po nosym:


- Aże już niyskoro, niyskoro!!!


Pydzia ino suchała,  wiela razy czajnik w kuchnie gwizdoł. Sąsiadka Ela, kiero ciotce pomogała, durch przistowiała ta woda i gasiła. W końcu pizło na sztyry, kiej  zaklupali do dźwiyrzy. Ciotka się zerwała,siadła nazod, juzaś się zerwała… Dźwiyrza otwar mały Michałek. Wleźli. Młodo Kaśka pedziała:


- Mamo,tato to jest Szczepan.


A guchy ujek Achim ryknoł:

- Jak? Szczepcio? A Tońko tyż prziszoł?


Nowy dopod ciotka i pado:

- Miło mi poznać, całuję rączki…


Ujek Alojz pedzioł Pydzi do ucha:

- A kaj„padam do nóżek”? !


Ciotka Gustla zbladła, ale się zebrała do kupy i pado:

- Jo tyżcie synek piyknie witom, siednijcie sie z 
 Kasią tam kole omy Rołzy.


A Nowy godo:

- Ja wiem, Rołza to Róża,  a co to oma?


Oma  Rołza  walnyła krykom i rykła:

- Oma to jo! Rołza tyżj o! Ta oma Rołza to jo! Babcia po waszymu!


W końcu wlazła Ela z tortą. Wszystkie się dźwigli ze stołków i ryknyli ciotce „Sto lot”!, wypiyli szampana. Po kawie ujhek pedzieli:


- Dobra, chopy, to rzadziolstwo już my wypili, to terozki dejcie coś do ludzi, !


No toż dostoł. Nowy tyż. Ale ino krziwo wejrzoł i pado:


- Ja, podziękuję, wódki nie piję.

- A co, ty synek, pijesz?

- Ja to bym się koniaczku napił. Ale jak nie ma…


Ujka Jorga aże to tromfło, że aż dźwigło:


- A ftoci giździe pedzioł, że ni ma? Tu wszysko je, wszysko! Dejcie mu ino tego koniaczku!


Mały Michałek szarpnoł ciotka Gustla za szaty i pyto:

- Ciotko,a tyn chop to gorol jes, pra?

Nawet guchy ujek Achim dosłyszoł:

- Ja,bajtel, mosz prawie, gorol cołkim pyskiym. No, ale gorol gorolym a geburstak ciotki geburstakiym.


Toż wszyscy bawili się jak trza. Ino biydny gorol niy za bardzo, bo naszyj godki blank niy rozumioł, wiców niy poradzioł spokopić, napić się niy chcioł, galertów, szałotu, preswusztu i bigosu skosztować tyż niy chcioł…


To niy boł piyrszy gorol w rodzinie, ale inksze jakosik gibko wleźli w naszo familio, serca i Ślónsk. A tyn niy poradzioł! Bezma niy chcioł. A z rynkom na sercu, my się wszyskie moc starali!!!  Pomału my się do niego przywykli, ino ujek Achim ciyngiym go napasztowoł i Szczepciym nazywoł!


Minoł rok. Zaś wszyskie prziszlido ciotki Gustli na geburstag. I juzaś Kasia z Nowym, kiery już niy boł Nowy! I zaź ta samo szpana, zaś wszyskie czekają… Narozki, jak niy dupną dźwiyrze! Wleciała Kaśka. Ujek Achim ryknął:


- A Szczepcio kaj?


A Kaśka na to:

- Kaj?Kaj? Ni ma, bo nachytoł!

- A co,wybroł się na ryby ? -  spytoł się ujek Achim.

- W tyta nachytoł! Co? Po ryju, ujek! Po gymbie, po pysku!!!

-Jezderkusie, biydny synek! A łod kogo?

- Łody mie.

-Dziołcha, bój się Boga, a za co?

- Bo tyn gizd skończył sztudiyrować i pedzioł , że jedzie do Anglii i jo mom tam jechać  śniym.

-Jezderkusie! – rykła ciotka Gustla i łoparła się ło byfyj.

- I co,pojedziesz? – zafrasowała sie moja muter.

-Muter,  za kogo ty mie mosz?! Jo się urodziła na Ślónsku, pra?!!!

- Pra!!! -  ryknyli wszyscy.

-Miyszkom na Ślónsku, pra?

- Pra!!!

- I, do pierona kandego, chopa byda miała ze Ślónska i na Ślónsku umra i dejcie mi świynty spokój.


A ujek Achim spytoł: 

- To co z tym Szczepciym,  toż przidzie łon  eli niy?!

- Niy, ujek ,niy przidzie. I Tońko tyż! !!!


A na to ujek Alojz :                                     

- I padoł do nóżek już tyż niy bydzie… - i ciepnąl mi gupio macha!


I tak to stracioł się nom z łoczów gorol, kiery nos niy chcioł. A Kasia i tak wziyna sie za chopa inkszego gorola, ino, że tyn nos richtich chcioł i to je po prowdzie gryfny synek. A my wszyskie mu pszajymy!!!



8 lipca 2009 r.



         Idąc na przeciw Waszym sugestiom, postarałem się o tłumaczenie tekstu Pydzi z poprzedniego, gościnnego postu. Przypominam jak trafić na pydziowy blog:


                     http://pydzia.blog.onet.pl
                       
                              Urodziny,przybysz i Ślązacy



Ciocia Gustawa zaprosiła całą rodzinkę na urodziny. To miała być super impreza, bo cioci stuknęła„Pięćdziesiątka”!  Z tej okazji,przybywając z samych Niemiec, zaszczycili solenizantkę swą obecnością ciocia Cecylia z wujkiem Jerzym. Taka uroczystość to wielka gratka – wystawne jedzenie, wykwintne trunki, jak i również okazja do plotek i wspomnień.

Gwoździem programu jednak było zapoznanie się z Nowym. Nowym okazał się aktualny oblubieniec ciocinej córeczki. Poprzedniego jej amanta wszyscy bardzo lubili,  bo to nasz ziomek, przystojny niczym gwiazdor filmowy, a miał ponadto niesamowity dar opowiadania dowcipów, że można było zachorować ze śmiechu, bo efektem jego talentu były zawsze przez tydzień obolałe brzuchy słuchaczy! Kochaliśmy go niezmiernie! Wskutek jednak pewnej scysji między kochankami, został odtrącony i przestał, niestety , przebywać wśród  nas. Pozostało zatem wszystkim oczekiwanie na Nowego. Ciocia z wujkiem tak byli tym podekscytowani, że aż trudno im było usiedzieć na swych miejscach, bo tak byli ciekawi jego widoku! Zestresowany wujek już w progu strzelił sobie na uspokojenie dwa szybkie, a ciocia  potraktowała kawę solą. Prawdziwy suspens niczym u Hitchcocka, bo jak ciocia kichnęła sobie, to wujek o mało co zawału nie dostał! Młodzi odpuścili sobie rodziny obiad, zamówili się na kawę, na godzinę 15.30. Ciocia Ania tylko mruczała pod nosem:
- Aże już niyskoro, niyskoro (robi się już późno, przyp. tłum.)!
Pydzia pilnowała czajnika, nasłuchując czy gwiżdże, a zaprzyjaźniona sąsiadka Ela, która ciocia poprosiła o pomoc, na przemian, to załączała kuchenkę, to wyłączała… Kiedy zegar wybił godzinę czwartą, rozległo się pukanie do drzwi. Ciocia wstała gwałtownie, usiadła i znowu wstała… Drzwi otwarł mały Michaś. Weszli. Kasia dokonała prezentacji:
- Mamo, tato, to jest Szczepan!
Przygłuchawy wujek gromko krzyknął:
- Jak? Szczepcio? A Tońko tyż prziszoł?
(imiona te nie są wybrane przypadkowo: Tońko i Szczepcio tobohaterowie bardzo popularnej audycji radiowej w przedwojennym Lwowie. Inna sprawa,że Lwowiacy najszybciej zaasymilowali się na Śląsku. Przyczyny były proste – wychowywali się w kulturze wielkomiejskiej i z racji przebywania pod zaborem austriackim obca im była germanofobia – przyp. tłumacza)
Nowy energicznie przywitał się z ciocią:
- Miło mi poznać, całuje rączki…
Wujek Alojzy szepnął konfidencjonalnie Pydzi do uszka:
- A kaj:  „padam do nóżek”?!
Ciocia Gustawa pobladła, jednakże szybko doszła do siebie i powiedziała:
- Jo tyż cie, synek, piyknie witom, siednijcie się z Kasią tam kole omy Rołzy.
A Nowy na to:
- Ja wiem, Rołza to Róża, ale oma? Nie rozumiem… Czy to ma coś wspólnego z prawem Ohma?!
Babcia Róża stuknęła głośno laską o podłogę i krzyknęła:
- Oma to jo! Ta Rołza to tyż jo! Oma Roza to jo! Babcia po waszymu!!!
Sytuację uratowała Ela wkraczając z imponującym tortem.Wszyscy powstali z miejsc, odśpiewali cioci „Sto lat” i spełnili toast szampanem. Po kawie wujek zaordynował:
- Dobra, chopy, to rzadziolstwo (tu: trunek niegodny mężczyzny – przyp. tłum.) to my już wypiyli, to terozki dejcie coś do ludzi!
Na stole od razu pojawiła się wódka i dla każdego kieliszek. Dla Nowego również. Nowy jednak zrobił kwaśną minę:
- Ja dziękuję, wódki nie piję!
- A co ty synek pijesz?
-  Ja bym się koniaczku napił, ale jak nie ma…
Wujka Jerzego strasznie to ubodło, że aż się podniósł:
- A fto, ci giździe pedzioł, że ni ma?! Tu wszysko je, wszysko! Dejcie mu ino koniaczku!
Mały Michaś szarpnął ciocię za rękaw sukni i pyta:
- Ciotko, a tyn chop to gorol jest, pra?
(gorolem pierwotnie nazywano na dziewiętnastoletnim Śląsku przybysza z gór. Potem określenie to przeniosło się na  wszystkich nie – Ślązaków, a szczególnie mieszkańców Zagłębia Dąbrowskiego! Przyjmowało ono często formę obraźliwą, a to w wyniku animozji podsycanych przez wszystkie aktualne władze: niemiecką,międzywojenną i komunistyczną, ale to już temat na osobny post – przyp. tłum.)
Nawet przygłuchawy wujek Joachim dodał swoje:
- Ja bajtel, mosz prawie, gorol cołkiym pyskiym! No, ale gorol gorolem, a geburstag ciotki geburstaskiem!

Impreza rozkręciła się na dobre. Tylko biedny gorol w ogóle się nie bawił – nie pojmował niczego z rozmów przy stole, nie śmieszyły go śląskie dowcipy, odstawił kieliszek, a nawet nie spróbował śląskich smakołyków: galaretki z nóżek, domowego salcesonu, sałatki ziemniaczanej itd. Gościliśmy nieraz przybyszów spoza Śląska, a każdy z nich umiał się jakość znaleźć i dostosować, a co poniektóry i polubić! Ten jednak był niereformowalny, chociaż obchodziliśmy się z nim jak z jajkiem i żaden go nie obrażał! Powoli przestaliśmy go nawet zauważać, tylko wujek Joachim nieco go zaczepiał, nazywając Szczepciem.

Minął rok. Tradycyjnie zebraliśmy się u cioci przy urodzinowym stole

i znowu to niecierpliwe oczekiwanie na Kasię z jej partnerem, który przestał być przecież Nowym. Nagle walnęły drzwi i wpadła Kasia.  Wujek Joachim gromko krzyknął:
- A Szczepcio kaj?!
- Kaj? Kaj?! Ni ma , bo nachytoł!
- A co, wybroł się na ryby? – zdziwił się wujek Joachim
- W tyta nachytoł, po ryju, ujek, po gymbie, po pysku!!!
(dowcip językowy polega tu na zbitce dwóch zwrotów, dosłownego:nachytać ryb oraz idiomu: nachytać w tyta czyli oberwać po mordzie, przyp.tłum.)
- Jezderkusie, biydny synek! A łod kogo?
- Łody mie!
- Dziołcha, bój się Boga, a za co?!
- Bo tyn gizd skończoł sztudiyrować i pedzioł, że jedzie do Anglii, a jo mom tam jechać śniym!
- Jezderkusie!- krzyknęła ciocia Gustawa i zachwiała się z wrażenia tak, że musiała się oprzeć o kredens!
- I co, pojedziesz? – zmartwiła się moja mama
- Muter, za kogo ty mie mosz?! Jo się urodzioła na Śląsku,pra?
- Pra!!! – głośno potwiedzili wszyscy
- Miyszkom na Śląsku, pra?!
- Pra!!!
- I do pierona kandego (śląskie przekleństwo – przyp.tłum.),Chopa byda miała ze Ślónska, i na Śląsku umra i dejcie mi świynty spokój!
Wujek Joachim dla pewności jeszcze spytał:
-To co ze tym Szczepciym, toż przidzie łon eli niy?
- Niy, ujek, niy przidzie i Tońko tyż!!!
Swoje trzy grosze wtrącił jeszcze wujek Alojzy:
- I padoł do nózek tyż niy bydzie… – spojrzał na mnie i skrzywił się w bardzo śmiesznym grymasie.
                I tak pozbyliśmy się gorola,który nas nie akceptował! Kasia poznała Najnowszego, też przybysza, wyszła za niego za mąż, a był to chłopak przystojny i przyjemny, tak że od razu podbił nasze serca!!!
           Dokonując tego tłumaczenia, pozwoliłem sobie nieco odejść od dosłowności ( wybacz Pydzio!), aby wzmocnić treść, natomiast dla potrzeb stylistyki dialogi zamieściłem po śląsku natomiast narrację i moje komentarze – w języku Mickiewicza i Wałęsy! Mam nadzieję, że ta forma jest lepsza i dostępniejsza dla zaprzyjaźnionych i zasiedziałych tu goroli płci obojga niż np. słowniczek!!! A zatem- miłej edukacji!!!


    I na koniec miła wiadomość. Po krótkich negocjacjach niebawem ukaże się, poprzedzony wywiadem, gościnnny post pewnej przemiłej Blogerki, z którą już zdążyłem się zaprzyjaźnić!

l


sobota, 21 września 2013

Flesz względnie konsumpcyjny

                                                                  

- Zuza co jest?
- Stary mnie wczoraj wpienił do białej gorączki!
- Co się stało?
- Zrobiłam sobie maseczkę. Jogurt, ogórek, miód, i inne składniki... poszłam do łazienki. Wracam. Patrzę. a stary wtranżala moją maseczkę!!!

                                                               


niedziela, 15 września 2013

Piwo, piweczko...

    Przedwczoraj, mimo, że był to rzekomo dzień feralny 
(13, piątek) naszła mnie odkrywcza myśl:

                                         



    Jeszcze nie tak dawno pokutował u nas stereotyp menela spod budki z piwem. Trudno się z tym nie zgodzić, że picie piwa było niegdyś wyłącznie zwyczajem plebejskim (czytaj: wstydliwym dla tzw. Inteligentów), na szczęście – było, minęło!

                                              
                                       
    Czy wiecie, że piwo wyrabiane było w starożytnym Egipcie i w Mezopotamii? A potem jego triumfalny pochód szedł przez całą Europę, częściowo tylko ustępując miejsce terenom, na których rodziły się winogrona, ale tych jest stosunkowo niewiele. Piwo było podstawowym napojem staropolskim, bo szlachta gardziła wodą, miejscowego wina nie mieliśmy, a miód piwu nie dorównywał. Samo polskie słowo „piwo” pochodzi od czasownika „pić” i pierwotnie oznaczało wszystko, co się pije.

                                                             





    Największą sławą cieszyło się piwo z Warki. Związana nim jest zabawna anegdota. Rozsmakował się w nim między innymi wtedy nuncjusz papieski w Polsce, a potem papież Klemens VIII. Tak mu smakowało, że na łożu śmierci w gorączce wzdychał: „O Santa piwa di Polonia! O Santa biera di Warka”. Otaczający go prałaci byli przekonani, że papież wzdycha do jakiejś świętej, którą szczególnie wyróżnia, więc modlili się: „O Santa Piva, ora pro Eo!” (Święta Piwo, módl się za nim!). Pamiętajcie o tym pijąc piwo Warka.

                                              




    Przyznaję się bez bicia, że lubię piwo. Nie wspomnę, że w rozsądnej dawce dziennej, chociaż, u nas na Śląsku ciągle niemal popularna jest taka zagadka:


Napój śląski na „k”?

  • Kista (skrzynka) piwa.
  • Napój śląski na „d”?
  • Druga kista piwa.
  • Napój śląski na „u”?
  • Ujek (wujek) postawioł trzecio kista piwa!



    Na dobry początek dowcipasy o tym „boskim” napoju:



Co mówi profesor zwyczajny UJ do do eksperta,, absolwenta MIT Massachusetts w barze pod­czas spot­ka­nia po latach???
- Pi­wo proszę!




Dwaj robotnicy na budowie rzucają monetę.
- Jak wypadnie reszka, gramy w karty - mówi jeden.
- Jak wypadnie orzeł, idziemy na piwo - dodaje drugi.
- A jak stanie na sztorc?
- Trudno, pech to pech, wtedy zabieramy się do roboty



  • Hej! Barman! Co to za żyjątka
    ruszają się w moim piwie?
    - Nie słyszał pan nigdy o witaminach


Do gospody wchodzi góral.
- Gazdo, co wam podać? - pyta barman - wódkę, czy wino?
- I piwo tys
.




Do baru wchodzą prezesi Tychów, Leżajska i Okocimia.
Każdy z nich siada przy osobnym stoliku.
Po kilku minutach przychodzi kelner do prezesa Leżajskai pytając:
- Co podać?
- Oczywiście zimny Leżajsk - odpowiada prezes Leżajska
Następnie kelner podchodzi do prezesa Okocimia:
- Co podać?
Na to prezes Okocimia odpowiada:
- Oczywiście zimny Okocim
Wreszcie kelner podchodzie do prezesa Tychów z tym samym pytaniem:
- Co podać?
Na to prezes Tychów odpowiada:
- Poproszę zimną colę.
Na to prezesi Leżajska i Okocimia:
- Co ty, głupi, nie zamawiasz zimnego Tyskiego?
- Jak wy nie pijecie piwa to ja też - odpowiada prezes Tychów



.- Dokąd idziesz?
- Na piwo.
- Ty to masz dar przekonywania!

                                                      



    Teraz parę złotych myśli o tym złotym trunku:



Niektórzy warzyć pi­wo mog­li­by całe życie, aby później z ra­dością móc je wypić.



Fa­ceci lu­bią pi­wo tak sa­mo jak ko­biety torebki
Oni te­go nie ro­zumieją, ich kobiety również!



Od pi­wa przez wi­no do wódki.
Od dziew­czy­ny przez żonę do kochanki. 



Związek bez przy­jaźni jest jak pi­cie be­zal­ko­holo­wego piwa. 



Co mówi profesor zwyczajny UJ do do eksperta,, absolwenta MIT Massachusetts w barze pod­czas spot­ka­nia po latach???
- Pi­wo proszę!



Pa­piero­sy -12zł, pi­wo-5 zł, cola-3zł...
By­cie z siebie dum­nym- bezcenne 

                                                   



    Przydałoby się tez podać kilka praktycznych informacji o tym popularnym trunku:



1. Czemu zwilżamy wodą szklankę do piwa pszenicznego?
Zgodnie z zasadą spożywania piwa pszenicznego, szklanka powinna być zmrożona, ale w miejscach, w których nie ma na to czasu, w zupełności wystarczy przepłukanie jej zimną wodą. Dzięki temu można zadbać o prawidłowe podanie tego szlachetnego napoju: w przepłukanej zimną wodą szklance piwo pszeniczne nie pieni się tak bardzo i w łatwy sposób można je nalać.

2. Czym różni się piwo typu lager od pilsa?

Lager to piwo, które warzone jest tak samo jak pils, ale do lagera zwykle dodawany jest cukier, słód pszeniczny lub kukurydza. Piwo to charakteryzuje się lekkim, słodkawym smakiem i aromatem chmielu. Pils to piwo, do warzenia którego używa się tylko słodu jęczmiennego, chmielu, drożdży i wody. Piwa tego typu są gorzkie, esencjonalne w smaku i o jasnej barwie.

3. Co to jest system widget?

To system, który został wprowadzony przez irlandzki Browar Guinness. System widget opiera się na działaniu umieszczonej w puszce z piwem kulki azotowej. Dzięki uwalniającemu się azotowi, piwo smakuje tak, jakby było lane z beczki, a nie z puszki. Azot uwalnia małe bąbelki i powoduje powstawanie gęstej, kremowej piany, która po pierwsze – schodzi lawinowo i po drugie – pozostaje w szklance do ostatniego łyka.

4. Co to jest piwo pszeniczne?

Piwo pszeniczne to piwo górnej fermentacji, charakteryzujące się dużym nasyceniem. Dlatego właśnie jest mocno gazowane i ma delikatny smak. Do warzenia piwa tego typu oprócz słodu jęczmiennego dodaje się ponad 50% słodu pszenicznego. Piwo pszeniczne jest szczególnie polecane w okresie letnim: jest bardzo orzeźwiające i zaspakaja pragnienie.

5. Co to jest stout?

Stout to piwo ciemne, wręcz czarne, dość lekkie, ale treściwe, o delikatnym, palono-gorzkim smaku. Opis „stout” nie oznacza, że piwo jest mocne, mimo, iż wywodzi się z porterów.

6. Co oznacza, że piwo jest niefiltrowane?

Piwo niefiltrowane to piwo, które po wywarzeniu od razu wlewane jest do kega. Dzięki temu piwo zawiera więcej składników i jest naturalnie mętne. Piwa niefiltrowanego można się napić zwykle tylko z nalewaka, a jego termin przydatności do spożycia to 14 dni.

7. Co oznacza, że piwo jest niepasteryzowane?

Pasteryzacja to wyjaławianie piwa. Dzięki poddaniu piwa temu procesowi ma on większą trwałość i dłuższy termin przydatności do spożycia: nawet 5 miesięcy. Piwo niepasteryzowane jest bardziej naturalne, zawiera więcej składników i jest zdrowsze.

8. Czy piwa ciemne zawsze są mocne?

Piwo ciemne nie zawsze musi być mocne; przykładem jest stout oraz inne piwa o procentowości oscylującej między 3,8% a 6%.

9. Czy portery są zawsze słodkie?

Porter to bardzo mocne, ciemne piwo. Nie musi być słodkie. Jeżeli jego ekstrakt oscyluje między 17% a 19 %, porter będzie raczej wytrawny.

10. Jaka jest różnica między jasnym a ciemnym piwem pszenicznym?

Jasne i ciemne piwo pszeniczne różni skład. Podczas warzenia ciemnego pszenicznego używa się dodatkowo palonego słodu. Smak jasnego i ciemnego piwa pszenicznego nie różni się bardzo; 
w ciemnym można wyczuć nutę karmelu.

11. Czym różnią się piwa czeskie i słowackie, opisane jako „svetly” lub „vycypany”?

„Svetlo lezak” to piwo, które zawiera ekstrakt 11-13 %, a „vycypany lezak” to piwo jasne beczkowe z ekstraktem 8 -11 %.

12. Czy piwo robi się z samego chmielu? Jak działa chmiel?

Nie, piwa nie warzy się wyłącznie z chmielu, jest on raczej dodatkiem. Chmiel nadaje piwu smak. Jeśli chmielu jest dużo, piwo będzie bardziej gorzkie; jeśli chmielu jest mniej, piwo będzie delikatne. Chmiel w piwie można porównać do soli dodawanej do potraw.

13. Co jest głównym składnikiem piwa?

Nieprawdziwe jest twierdzenie, że piwo jest z chmielu. Głównym składnikiem zwykłego piwa jest słód jęczmienny, czyli ziarna jęczmienia, które przeszły proces słodowania w browarze. Słodowanie sprowadza się do namoczenia oczyszczonego ziarna i utrzymania jego wilgotności przez odpowiednio długi czas.

14. Czy istnieje piwo bez chmielu?

Tak, ale jest to produkt w Polsce praktycznie nieosiągalny. Na etykietach komercyjnych piw często nie ma informacji, że w danym trunku znajduje się chmiel, podczas, gdy jest on dodawany do każdego piwa. Niektóre małe niemieckie browary robią piwa bez chmielu, ale w naszym kraju są one nie do dostania.

15. Jakie są odmiany słodu?

W zwykłych piwach występuje słód jęczmienny – najpopularniejszy w Polsce. Inne odmiany słodu to: słód pszeniczny (wykorzystywany przy warzeniu piw pszenicznych), słód pilzneński, słód wiedeński, słód monachijski (wykorzystywany do warzenia piw ciemnych), słód wędzony, słody karmelowe jasne i ciemne, zielone, czarne, czekoladowe, palone.

16. Dlaczego piwa pszeniczne podaje się zazwyczaj w wysokich szklankach?

Pionierami podawania piwa pszenicznego w wysokich szklankach są Niemcy. Podawanie tego typu piw w takich szklankach ma korzystny wpływ na smak. Na skutek wolniejszego opadania znajdujących się na dnie butelki drożdży, piwo ma bogatszy 
i pełniejszy smak.

17. Ile chmielu jest w piwie?

Chmiel, bardzo często niesłusznie uważany za główny składnik piwa, jest tylko przyprawą. Około 200g chmielu wystarcza na 100 litrów piwa. Pomimo tak niewielkiej jego zawartości, wnosi on bardzo wiele do bukietu piwa. Nadaje mu odpowiednią goryczkowatość: im więcej chmielu, tym piwo bardziej gorzkie.

18. Czy woda ma duży wpływ na smak piwa?

Tak. Oprócz słodów i chmielu, największy wpływ na smak piwa ma woda, która stanowi około 90% napoju. Im woda twardsza, tym piwo będzie wyraźniejsze w smaku. Do piwa typu lager używa się miękkiej wody, dzięki czemu jest ono delikatne.

19. Czy piwo jest zdrowe?

Piwo spożywane w dużych ilościach jest toksyczne. Jednak systematyczne i bardzo umiarkowane picie tego trunku ma pozytywny wpływ na organizm człowieka. Piwo działa uspokajająco, ułatwia zasypianie, obniża ciśnienie krwi, pobudza trawienie i łaknienie, jest bakteriobójcze i moczopędne. Piwo jest ponadto bogatym źródłem witamin z grupy B, witaminy H i PP.

20. Czy od piwa się tyje?

Zawarte w chmielu substancje pobudzają apetyt. Piwo samo w sobie nie wpływa na wagę ciała. Wartość kaloryczna jasnego piwa dolnej fermentacji (np. Lech) wynosi około 430 kcal/litr i jest znacznie niższa od wartości kalorycznej mleka, soków owocowych czy napojów słodzonych.

                                                      
                                                   

    Nie chcę popadać w jakiś tam mało elegancki seksizm, ale wielu wytrawnych i zapalonych piwoszy uważa, że piwo jest lepsze od kobiety:

                                                                              
    

      1.

    Piwem możesz się rozkoszować każdego dnia w miesiącu.
    2.
    Piwa nie trzeba zapraszać na kolację.
    3.
    Piwo zawsze będzie cierpliwie czekać w samochodzie, aż skończysz grać w piłkę.
    4.
    Piwo nigdy się nie spóźnia.
    5.
    Piwo nigdy nie jest zazdrosne, gdy weźmiesz inne.
    6.
    Po piwie kac zawsze przechodzi.
    7.
    Naklejki z piwa zdejmuje się bez walki.
    8.
    Gdy idziesz do baru, masz zawsze gwarancje dostania piwa.
    9.
    Piwo nigdy nie ma bólu głowy.
    10.
    Gdy już wypijesz piwo, masz zawsze butelkę wartą co najmniej 50 gr.
    11.
    Piwo się nie zmartwi, gdy przyjdziesz do domu z innym piwem.
    12.
    Piwo zawsze wchodzi gładko.
    13.
    Możesz wypić więcej niż jedno piwo w ciągu nocy i nie czuć się winnym.
    14.
    Piwem możesz się podzielić z przyjaciółmi.
    15.
    Zawsze wiesz, czy jesteś pierwszym, który otwiera butelkę.
    16.
    Piwo jest zawsze wilgotne.

  1. 17.Piwo nie żąda równouprawnienia
    18.
    Piwo możesz pić przy ludziach.
    19.
    Piwa nie obchodzi pora, o której wracasz.
    20.
    Za zmianę piwa nie trzeba płacić alimentów.
    21.
    Chłodne piwo to dobre piwo.
    22.
    Piwa nie trzeba myć, żeby dobrze smakowało.
    23.
    Od piwa nie można się niczym zarazić.
    24.
    Piwo zawsze cię zadowoli.
    25.
    Piwo nie mówi dla żartów, że jest w ciąży.
    26.
    Piwo nie ma krewnych.
    27.
    Niezależnie od opakowania, piwo zawsze dobrze wygląda.
    28.
    Piwo nie narzeka na chrapanie.
    29.
    Jedyna rzeczą o jakiej mówi Ci piwo jest pora, kiedy musisz iść do WC.
    30.
    Nie musisz wstydzić się piwa, z którym przyszedłeś na imprezę.

                                         

        Mam nadzieję, że przekonałem Was, że dobre piwo (zależy to oczywiście od osobistych gustów), ma tyle zalet, że mozna by o nim napisać niezły panegiryk lub przynajmniej poemat dygresyjny. A że po piwie głowa się kiwa?! Przecież tak samo się kiwa, gdy potakujesz ciągle swej kobiecie. A to juz przecież mniej mniej przyjemne!!!
                                           


    p. s. wiadomość z ostatniej chwili:

    Szykuje się powstanie nowego ugrupowania:
    "Ruch Zwycięstwa z Synem Bożym"
     
    Wersja dla prasy niepolskojęzycznej: 

    "GoWin with GodSon"