wtorek, 26 listopada 2013

Uczulenie na głupotę - post gościnny Leszka Kowalikowskiego

     Prezentuję zatem wg obietnicy post gościnny Leszka Kowalikowskiego z Gdańska.
                                                     



     Wywiad, który z nim przeprowadziłem w poprzednim poście, pozwolił Wam go lepiej poznać i ocenić ,i to jednoznacznie przychylnie. Utwierdza mnie to w zachowaniu zwyczaju postów gościnnych, bo sprzyja to ożywieniu blogosfery i pozwała wyłonić i spopularyzować prawdziwe blogowe talenty, a także poszerzyć obszar blogowej sfery o ludzi nieobojętnych i nieprzeciętnych.

Oddaję głos Leszkowi:


    Gdy zostałem zaproszony przez Gospodarza do napisania gościnnego felietonu, moje ego zostało mile połechtane. Z drugiej strony poczułem tremę. Nie dlatego, że mam coś napisać i ktoś to przeczyta. Jestem blogerem już kilka lat, więc przywykłem. Jednak gdy uświadomiłem sobie kto bywa na tym blogu – no to wiedziałem, że żarty się skończyły. Ale jak u Klatera występować bez żartów? 
                                                


    Dodatkowym stresotwórczym elementem okazał się fragment zaproszenia, w którym gospodarz mówi czego po mnie oczekuje – „Ten post wyobrażam sobie jako dosadny może nawet nieco zjadliwy…”. Do tej pory moje pisanie jakoś samo się „działo”. Piłem np. kawkę – i nagle dostawałem napadu (tak to nazywają nasi pobratymcy z południa). Więc pędem do klawiatury, ileś uderzeń w klawisze – i na blogu już wisi mój wpis. Dopiero potem przychodziła refleksja – czy udało mi się napisać dokładnie to, co kołatało się pod moją siwizną? Czy nie popełniłem błędów? Oczywiście czasami musiałem dopisać jedno zdanie, usunąć ileś literówek. Ale mogłem to zrobić – bo to mój blog i mogę na nim robić wszystko.

                                                  


    Teraz sytuacja wygląda zgoła inaczej. Nie będę mógł poprawiać, wyjaśnianie czy korygowanie jakichś zdań w komentarzach będzie żałosne. Ale trudno – chwytam byka za rogi! Często zastanawiałem się nad odpowiedzią na pytanie – dlaczego w ogóle piszę? I dlaczego akurat głównie o polityce? Różne przyczyny przychodziły mi do głowy. Wszystkie je uznawałem za warunek konieczny – ale trudno mi było znaleźć taka, która byłaby wystarczająca. Dużo tego było, więc pominę je wszystkie. W końcu w drodze eliminacji ustaliłem, że prawdopodobnie tym motorem jest moje uczulenie. Uczulenie na GŁUPOTĘ. Głupotę pod każdą postacią.

                                                  


    Jeszcze przed pisaniem bloga powtarzałem zawsze, że będę głosował na partię, która w swych wyborczych obietnicach zapewni mnie, że do kodeksu karnego dopisze takie zdanie: kara automatycznie ulega powiększeniu o 50% wtedy, gdy czyn karalny popełniony został z głupoty. Początkowo jako przykłady takich czynów podawałem zdewastowane wiaty na przystankach, poprzewracane kamienne kosze na śmieci, wiszące na kablach utrącone lusterka samochodowe itp. Gotów byłem wybaczyć złodziejowi kradnącemu moje radio samochodowe. Wiadomo – człowiek musi od czasu do czasu się napić, ale nie zawsze w takich momentach dysponuje „kapitałem”. Jednak gdy zapomniałem zamknąć drzwi samochodu, a złodziej by ukraść radio tłucze mi przednią szybę – to nawet dałbym mu dożywocie. Za głupotę. Ponieważ od momentu wejścia w dorosłe życie, zawsze jakoś wmanewrowywałem się w jakieś działalności społeczne, więc bez dodatkowych badań i obserwacji zauważyłem, ile tej opisywanej głupoty jest w polityce. Wziąwszy pod uwagę „siłę rażenia” polityki i polityków – jeżeli już coś mnie pchnęło do pisania – tematem musiała być polityka. Na moim blogu w bocznym panelu podaję jakie blogi czytam. Są tam różne kategorie: ulubione czyli takie które czytam i polecam oraz blogi na które zaglądam. W kategorii tych ostatnich jest blog opisany przeze mnie tak – pierwotniak, dla celów naukowych.

                                                     


    Przypadkiem odkryłem bowiem, jakim fascynującym zajęciem może być obserwowanie procesu myślowego pierwotniaków. Niby struktury tak proste, że prostszych nie ma. Niby wszystko przewidywalne – jednak zabawa bardziej pasjonująca niż kostka Rubika. W kostce Rubika, po kilkudziesięciu próbach, też już znasz wszystkie ruchy. Jedyne co może cię podniecić – to czas, zrobić to szybciej niż poprzednio. Ale efekt jest banalny. Z małych sześcianów w sześciu kolorach ułożyć duży sześcian w którym każda ściana ma jednolity kolor. W przypadku owego „pierwotniaka” zabawa jest bardziej pasjonująca. Bowiem na początku mogą być różne bryły, nie tylko sześciany. Ponadto za każdym razem w innych, różnych kolorach. Takie bowiem nieprzewidywalne jest życie. A pierwotniak z tego wszystkiego za każdym razem potrafi zrobić szarą płaszczyznę. Płaszczyznę, bez głębi. Jak? To właśnie jest fascynujące.
                                                        
 


    Niestety każda rzecz na tym padole ma swoje „zady i walety”. Ta fascynacja głupotą może doprowadzić do wtórnego zidiocenia najmądrzejszego nawet badacza. Dlatego wielka radość mnie ogarnęła, gdy któregoś dnia na mój blog zajrzał sam Gospodarz – Art Klater! Udało mi się go zwabić zakładką bloga, która miała właśnie stanowić taki pokoik „odchamiania”, swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa – czyli pokoik z limerykami. Tam to Gospodarz na stałe wprowadził moskaliki. Tam bodajże miały swoją światową prapremierę klateryki. Tam w końcu wyszła na jaw moja największa, z trudem skrywana wada – lenistwo. 
   
Dopóki bowiem Klater raczył tam zaglądać i twórczy „wsadzać kij w mrowisko” potrafiłem się zmobilizować i odpowiadałem rymami na jego prowokację. Jak zrobił się jakiś ruch to i inni internauci też swoje „trzy grosze” tam zostawiali. Niestety – to moje lenistwo doprowadziło do zastoju. Pocieszam się, że „sztuka, to jest takie cóś”, którego nie da się zaplanować.

Jednak przyjemnie jest zajrzeć chociaż do tego pokoiku. Dla zachęty – parę przykładów.




 




Gdy teatr życia ci zbrzydnie



Niby rola bez bisów.



Weż rózaniec, szabelkę, 


Zapisz się do PiSu



_






Gdy w PiSie się okaże,




Żeś Polak niezbyt dobry,




Dołóż jeszcze kropidło




I przenieś się do Ziobry!












Drodzy Panowie! 

Toż to jakieś kpiny.



By życie nie zbrzydło



Trza iść na dziewczyny!

_








Oj poszło by się, poszło




Do "babiego raju".



 Lecz starość i żona
jakoś nie puszczają!











Skoro żona przy boku



To i raj też macie. 


Po kij zatem szczęścia



Gdzieś w PISie szukacie?



_






Jeszcze życie mi nie zbrzydło,




Polak także jestem szczery!



Więc do PiS-u niech wstępują
o


Oszołomy i mohery!



_





Klater nas "postraszył" PiS-em.



I obudził jakieś licho!



Teraz my się "mordujemy",
A on sobie siedzi cicho!!!




                                                         




     Może jeszcze kiedyś wpadnie na mnie, choćby przypadkiem jakaś muza – na razie pozostaje proza życia. Ale przyznam się, że coraz trudniej jest mi o niej pisać. Coraz częściej czuję się jak Don Kichot.
Na szczęście dostrzegam jeszcze w tej prozie „kwiatki”, którym warto poświęcić kilka linijek.
                                                     



    Wielu kabareciarzy wzdycha do poprzedniego ustroju! Może tematów nie była tam aż o tyle więcej, że warto wzdychać. Ale konkurencja była mniejsza. Wydaje mi się, że to jednak zwykłe marudy. Może i politycy robią im konkurencję, ale za to nie muszą zbytnio się wysilać, bo coś śmiesznego wymyślić. Wszystko bowiem już było!
                                                   



    Pamięta z czasów młodości takie hasła:

„Pisarze do piór”

„Studenci do nauki”

Syjoniści do Syjamu”

    Satyrycy dopisywali – „Pasta do zębów”, i już było śmiesznie. Dzisiaj jest dokładnie tak samo. Słyszę:

Polska dla Polaków” – dodaję do tego „Ziemia dla ziemniaków” – i co, (Niebo dla nieboszczyków; przyp. Klater)  też nieźle, prawda?

                                                       

     Tyle Leszek... Cieszę się niezmiernie, że mogłem go tu gościć, bo mam słabość do ludzi niebanalnych, finezyjnych i precyzyjnych jak i szczerych w swych wypowiedziach. Takim blogerem jest, moim zdaniem, Leszek. Lord  Paradox czyli znakomity angielski pisarz i aforysta Oscar Wilde, stwierdził, że podział ludzi na dobrych i złych jest zbyt ogólnikowy i oklepany. Wg Wilde'a są ludzie godni uwagi i nudni. W przypadku Leszka doskonale to się sprawdza!

p.s. Dla przypomnienia adres blogowy Leszka ( kliknij):

http://leszek-moje-reflesje-blog-onet.blogspot.com/2013/08/hosted-by-imgurcom.html



 




sobota, 23 listopada 2013

"Czytałem wszystko i wszędzie" - wywiad z Leszkiem

    Opublikowany w październiku post gościnny Hani – Maliny M* odniósł oszałamiający wprost sukces. Postanowiłem pójść za ciosem i podjąłem decyzję, że w każdym miesiącu na tym blogu będą harcowali goście. Tak jak za poprzednim razem przybliżę sylwetkę aurora, przeprowadzając z nim wywiad. 
    Dziś zaprosiłem blogera z Gdańska – Leszka Kowalikowskiego

                                         

    Wraz ze swym kumplem o nicku Piotr Opolski prowadzą wspólny blog (kliknij w link poniżej):


    Wielkim atutem tej strony blogowej jest jej różnorodność. Znajdziemy tam między innymi rozważania historyczne, przepisy kulinarne oraz wnikliwe felietony o tematyce społeczno – politycznej.

    Domeną Leszka jest na tym blogu wspaniała zabawa, prawie rymowany czat, na który składają się limeryki i inne drobiazgi satyryczne. Pora przejść do meritum czyli obszernego wywiadu z Leszkiem:



Pytanie pierwsze będzie stereotypowe: wykształcenie, wykonywane zawody i osobiste pasje?


                         
     
     Posiadam wykształcenie wyższe, techniczne w specjalności - budowa i eksploatacja maszyn i pojazdów roboczych. W praktyce całe niemal życie zawodowe przepracowałem jako konstruktor urządzeń i zbiorników ciśnieniowych. Pod koniec mej kariery zawodowej "przesiadłem się" na lżejszy kaliber. Projektowałem obudowy do urządzeń elektrycznych, energetycznych i elektronicznych. I jeszcze czasami, będąc już na emeryturze, w tej ostatniej branży nadal się udzielam.

    Wśród wykonywanych zawodów znalazłbym jeszcze kilka barwnych epizodów. Takich jak: frezer, sprzedawca czy dyrektor. Bardzo barwnym epizodem, choć nie bardzo pasującym do kategorii "wykonywane zawody" było zaangażowanie w pierwszej "Solidarności". Jednak choć nazwałem je barwnym, wcale nie było śmiesznym. I z szacunku dla tamtych czasów, wymagałoby to raczej osobnego poważnego tekstu - a nie skrótowej wzmianki.

    Osobiste pasje? Może końcowy fragment poprzedniego akapitu wskazywałby na jakiś rodzaj pasji? Chyba zawsze byłem wrażliwy na tzw. sprawy społeczne. Tak, można to zapisać do rubryki pasje. Ale jak sięgnę pamięcią daleko wstecz, to taką pasją, którą "uprawiałem pasjami" - to książki. Czytałem wszystko i wszędzie. Rodzice bywali wzywani do szkoły gdyż "syn na lekcji matematyki czyta "pod ławką" książki". Nie pomagało tłumaczenie, że matematyka jest tak prosta, że z nudów muszę coś robić. Z tamtego okresu pozostała mi wiedza tyleż rozległa co płytka. Nie mogłem poświęcać zbyt wiele czasu na zgłębianie jakiejś kategorii, skoro tyle ich jeszcze nie liznąłem nawet!

    Jednak miało to również swoje dobre strony - stałem się mistrzem krzyżówek! Jeszcze wiele lat później, często w pracy kilka razy dziennie odbierałem telefony z całego biura projektów, np. takich - "Leszek, kobieta lekkich obyczajów na "k", ale na dziewięć liter?".

    Nie wiem co by jeszcze do tych pasji dodać. Czy coś, co chyba ciekawi każdego chłopca (niezależnie od wieku) można nazwać pasją? I żeby nie było tu żadnych wątpliwości - chodzi mi o dręczące pytanie: jak to jest zrobione i co to ma w środku? Choć przyznać muszę, że nie jestem obojętny również i na pierwsze skojarzenie.

    O pozostałych pasjach dowiesz się Andrzeju - i wszyscy, którym będzie się chciało ten wywiad przeczytać - przy odpowiedziach na kolejne pytania.


Jakie Twoim zdaniem są przyczyny i źródła wszelkiego oszołomstwa w polskim życiu politycznym, a może jednak np. ksenofobia jest uleczalna?!


                            
        
    
    Andrzeju - wszelka głupota z ciemnoty pochodzi. A więc wg mnie przyczyną "wszelkiego oszołomstwa" jest brak wykształcenia. I wcale mi nie chodzi o tytuły, fakultety czy inne bzdety. Bowiem zawsze powtarzam (niektórzy sądzą, że za często), iż lepiej jest mieć rozum bez wykształcenia, niż odwrotnie.

    Oczywiście, wszystkie te "oszołomstwa", w tym ksenofobia również, są wg mnie uleczalne. Bardzo dobrze, że w pytaniu użyłeś słowa "uleczalne" a nie "wyleczalne". Wyleczyć, tak by nie pozostało śladu - tego nie da się zrobić. Natomiast uleczyć tak, by nie bolało, nie przeszkadzało i (dla niektórych najważniejsze) by nie było widać - to można zrobić.

A jak to zrobić? 
    Moim zdaniem, jedną z największych zbrodni dokonanych przez miniony ustrój na społeczeństwie, było wycofanie z programu szkół średnich filozofii. Zresztą do dzisiaj tego nie naprawiono. Nauka filozofii nie da żadnych gotowych odpowiedzi na dręczące społeczeństwo pytania i wątpliwości. Może natomiast nauczyć jak i jakie pytania zadawać, by tą odpowiedź uzyskać. 
    W minionych czasach społeczeństwo zadające kłopotliwe dla władzy pytania, było społeczeństwem niebezpiecznym dla ustroju. Więc nie dziwię się, że wyrugowano ze szkól filozofię. A dzisiaj - odpowiedzmy sobie sami.

   Ksenofobia i inne "oszołomstwa" jest nie do obronienia przy mądrych sensownych pytaniach. Oczywiście, nie zapobiegłoby to istnieniu i pojawianiu się coraz to nowych "oszołomów". Jednak przy tak "wykształconym" społeczeństwie, byliby oni tylko specyficznym folklorem.

    Jak się chyba już domyśliłeś to też jest jedną z moich pasji. Od dawna również opierając się na takiej "filozofii" postuluję zmiany w kodeksie karnym. Należałoby tam dodać zapis, że każde przestępstwo czy wykroczenie, dokonane z "głupoty" jest karane z 50% bonusem. O ile bowiem mogę zrozumieć (absolutnie nie akceptując tego), że ktoś "spragniony" wybija szybę w samochodzie i kradnie radio, by się napić - o tyle nie rozumiem w żaden sposób kogoś, kto bez powodu idąc ulicą obrywa i pozostawia wiszące lusterka boczne. Jak bardzo mnie to wkurza, może świadczyć fakt iż powtarzam tą tezę gdziekolwiek i kiedykolwiek nadarzy sie okazja. 
    Felieton gościnny, który łaskawie zgodziłeś się opublikować, jest tego dowodem. Pisałem go dużo wcześniej, ale tam też znajduje się wzmianka o tym problemie. Obawiam się, że z powodu powtarzania bez przerwy tego postulatu, wyjdę na nudziarza i już nikt nigdy nie będzie chciał ze mną rozmawiać.


Z kim z naszych celebrytów napiłbyś się chętnie wódki, a komu od razu należałoby spuścić powitalny wpierdol?!


                                 


    Wbrew pozorom - pytanie trudne. Mam bowiem taką naturę, że u ludzi najpierw staram sie dostrzec jakieś dobre strony. Dopiero później weryfikuję mój osąd danej osoby. W związku z tym jestem gotów napić się z każdym. No, prawie z każdym.

    Zacznę więc od końca. Na pewno "spuściłbym powitalny wpierdol" (pozwalam cenzorowi nieco złagodzić to określenie) członkom Smoleńskiej sekty. Z powodów wyżej wyłuszczonych. Na pewno też nie przyjąłbym zaproszenia od ich sympatyków, czy wszystkich tych, którzy w sekcie tej dopatrują się jakichś elementów racjonalizmu. Również odmówiłbym spokrewnionemu z nimi "moherowemu towarzystwu". To bowiem jest siedliskiem wspomnianej przez Ciebie ksenofobii i innych "oszołomstw".

    Co do reszty, to muszę uwzględnić różne "okoliczności towarzyszące". Podstawowym jest pytanie - kto i co stawia. Bowiem przednią whisky skusiłoby mnie wielu. W innym wypadku byłbym bardziej wybredny. Na przykład nie wiem, czy pan Gowin byłby w stanie skusić mnie nawet 18-to letnią "Chivas Regal". Zawsze bowiem z podejrzliwością patrzę na ludzi "gładkich", starannie ukrywających swe przywary, za to perfekcyjnie przedstawiających swoje "oblicze Boga". Akceptuję tylko człowieka "pełnego". Taki wydaje mi się prawdziwy.

    Pozostaje ostatnia grupa - ludzie którym chętnie bym sam postawił niejedną kolejkę. Listę otwiera Art-Klater (trochę wazeliny na początek nigdy nie zaszkodzi!). Kolejnym miłym gościem byłby prof. Bartoszewski. W kręgach moich znajomych znany jestem z tego, że po paru procentach lubię "gawędzić". Wyobrażam sobie taką "gawędziarską" ucztę z udziałem profesora!!!

    Tak naprawdę, znalazłoby się sporo ludzi spełniających kryteria wyłożone w poprzednim pytaniu, z którymi mógłbym spożyć "kieliszek chleba".

Domyślam się, że jednak chodziło Ci głównie o celebrytów z politycznej łączki. 
    Tu niestety więcej jest takich, których nie akceptuję. I nie chodzi mi o ich "światopogląd". Mam dalekiego krewnego, z którym kiedyś spotykałem się bardzo często. Jego światopogląd był bardzo lewicowy. Moje dzieci mówiły nawet, że bolszewicki. Więc i nasze spotkania owocowały ostrymi bardzo dyskusjami. Jednak rozchodząc się, zawsze mu dziękowałem - z nikim mi się tak dobrze nie kłóciło, jak z Tobą. 
    On bowiem pozostając nie przekonany, wysłuchiwał jednak z uwagą moich argumentów. Odpowiadał na nie również argumentami. I zawsze te nasze argumenty dotyczyły meritum sporu. I nie były odrzucane przez żadną ze stron tylko z powodu, że głosi je człowiek myślący inaczej.

    Teraz, choć nie wymieniałem nazwisk, chyba wiesz z kim bym się napił, a kto zasłużyłby na "powitalny wpierdol".


Skąd wzięło się Twoje zamiłowanie do limeryków, masz swego mistrza, który Cię do tego popchnął?


                               
                    
    
    Właściwie to nie wiem. Mówiłem, że w młodości "pochłaniałem" książki. Ale poza naszymi wieszczami i może Shakespeare'm, jakoś stroniłem od poezji. Owszem, limeryki były jakimś wyjątkiem. Nie, żebym ich specjalnie szukał, ale jak jakaś perełka wpadła mi w oko - byłem zachwycony.

    Dzisiaj sprowokowany Twoim pytaniem myślę, że było to nieuniknione iż kiedyś, tak dla rozrywki będę się tym gatunkiem bawił. Będąc "mistrzem krzyżówkowym" i fanem różnego rodzaju łamigłówek, nie mogłem ominąć i zostawić w spokoju limeryków. Nie wiem ile jest w moich limerykach poezji. Jednak łamanie głowy, by w tak krótkiej formie i ze sztywnymi regułami zawrzeć cos sensownego, jest wystarczającym dla mnie powodem, by zaryzykować ostre recenzje "literatów".

    Jak już wspomniałem, cechą mojego charakteru jest by wiedzieć możliwie wiele. Niestety, przeszkadza to w zgłębianiu jakiegoś wybranego tematu. Dlatego też nie mam swego mistrza. Z pisarzami, w tym szczególnie z poetami jest tak jak z innymi artystami. Zazwyczaj stają sie znani, ich dzieła zostają docenione dopiero po śmierci. Dopiero więc śmierć Wisławy Szymborskiej była tym zapalnikiem w przygodzie z limerykami. Może ta przygoda szybko by się skończyła (Szymborska nie żyje, więc i niczym nowym by nie mogła mnie "kopnąć") gdyby nie Twoja wizyta na moim blogu.

    Dziękuję Andrzeju za te wizyty. Być może, kiedyś ktoś zada mi to samo pytanie - czy masz swego mistrza? Wtedy odpowiem - Andrzej Art Klater!


Ostatnie pytanie zahacza, pardon, o Twą sferę intymną: jak rozwinąłbyś wyrażenie: „kobieta rodzaju kobiecego” w opozycji do babsztyli, babiszonów, babonów i babiszczy?

 

                                                           

 

    "Nie ma brzydkich kobiet, tylko wina czasem brak" - śpiewał Shakin' Dudi.


    I jeszcze niedawno na tym bym zakończył odpowiedź na Twoje pytanie. Jednak, na szczęście dla Ciebie pojawiła się pani profesor Pawłowicz. Owszem, były przedtem takie panie jak pani Wróbel, pani Szczypińska. I nawet pojawienie się pani Grodzkiej nic nie zmieniło. Ten mój święty ład i porządek w "tym temacie" do imentu zburzyła pani Pawłowicz. Należy ona do tej kategorii ludzi, którzy "wiedzą, że mówią". Mówi o "jałowych" związkach nie bacząc, że sama przesadnie "żyzna" też nie jest.


    Andrzeju - powiem szczerze. Pytanie jest niesmaczne. Wolę je skwitować słowami - no comments. Wiesz przecież, że dla prawdziwego mężczyzny, świat bez kobiet szybko by sie znudził. I zapewne po paru tylko wiekach istnienia takiego świata, wymyśliliby oni coś takiego, że rozsadziliby go w pył.


    Ale skorzystam z okazji, i przedstawię swój koszmar. Te babsztyle, babiszony itp. mimo, że trudne do zaakceptowania, jednak jakąś rolę w życiu społeczeństwa spełniają. Wiele z nich jest bardzo aktywnych na polu działalności społecznej i gospodarczej. Natomiast "słodkie idiotki", kobiety "bluszcze" - to pasożyty. Pasożyty na zdrowym męskim organizmie. I to mnie w życiu wkurza.


    Pomiędzy tymi skrajnymi przedstawicielkami "odmiennej płci żeńskiej" jest właśnie miejsce na "kobiety rodzaju kobiecego". Ponieważ mężczyźni zazwyczaj są "ładni inaczej" - to miło jest popatrzeć na coś normalnie ładnego. Ale takie ładne obrazki można znaleźć i w muzeum. Tylko kłopot zaczyna się w momencie, gdy chcesz z nimi porozmawiać. Z "kobietą rodzaju kobiecego" powinno być inaczej. Przy czym myśląc o rozmowie, nie mam na myśli paplania np. o ciuchach.


    Czy wystarczająco jasno wyłożyłem swe zdanie na zadany temat? Obawiam się, że nie. Na Nobla bowiem, zasłużyłby ten, kto w temacie "kobieta rodzaju kobiecego" wiedziałby wszystko. Ja nie wiem.


     Tyle opowiedział mi Leszek. Trafiłem na jego blog przypadkowo i od razu włączyłem się w rymowaną zabawę. Szczególnie lubię limeryki, mimo ich rygorystycznej konstrukcji wersyfikacyjnej. Z tym uroczym gatunkiem spotkałem sięw książce Arcymistrza i prekursora tego drobiazgu – irlandzkiego poety Edwarda Leara.

                                              

Jak dobrze jest znać pana Leara,

Co tyle nabazgrał bazgranin.

Niektórzy go cenią nad wyraz,

Niektórzy zaś mają go za nic.

Ma umysł rozważny i chłodny,

Nos długi, lecz zmienic go trudno,

Naturę mniej więcej pogodną,

A twarz ma mniej więcej paskudną!                                   

    Nazwa wiersza "limeryk" wzięła się od irlandzkiego miasta Limerick (po gaelicku: Luimneach). Mam nadzieję, że i tym razem wybór mój jest trafiony!

    Na koniec jeden z limeryków Arcymistrza w tłum. Andrzeja Nowickiego:

 Pewien starszy mężczyzna z Kamczatki 
wyhodował w zaciszu swej chatki 
    tak długiego jamnika, 
    że za radą prawnika 
jamnik płacił podwójne podatki

                              

sobota, 16 listopada 2013

Flesz parapolityczny

                                                            
                                                          
    
Newsy z najbliższej przyszłości:

Były wicepremier i minister rolnictwa Janusz Piechociński został zatrzymany, osądzony i osadzony w związku z nielegalną uprawą marihuany na swej działce letniskowej.
                                                 


Były premier Donald Tusk przyjął posadę trenera piłkarskiego w małej miejscowości na Podlasiu.
                                                     


Były prezydent Bronisław Komorowski został zatrudniony jako stróż w ruinach zamku w Ogrodzieńcu.
                                                    


    Dopiero wtedy były prezes i poseł Jarosław Kaczyński uwolnił Złotą Rybkę...

                                                      


                                                     

czwartek, 14 listopada 2013

Z niemieckim jak z dzieckiem...

    Dziękuję Wam wszystkim, bo jestem mocno zbudowany tym, że mój post rocznicowy spotkał się z takim odzewem! To właśnie motywuje mnie, by pisać tu dalej. Kiedyś, mniej więcej 40 lat temu, posługiwałem się, w stopniu przynajmniej podstawowym, czterema językami obcymi (otrzymałem wtedy ksywę: poliglotek winylu!):

  • rosyjski; bo takie były to czasy
  • niemiecki; pod względem etnicznym jestem prawie półkrwi Niemcem
  • francuski; był to od 1967 r. mój pierwszy wyuczony język zachodni.
  • angielski; z czystego snobizmu


    Obecnie, w mej twórczości satyrycznej, podobnie jak u Juliana Tuwima, niezmiernie pociągają mnie igraszki słowne: słownyje igruszki, der Wortenspiel, joie des mots, the word's games...

    Niestety, obecnie języki te wymagają u mnie ponownego doszlifowania, jednakże zabawa jest zabawą i to się tylko tu liczy!

    Sięgam zatem do mego archiwum i serwuję Wam podśmiechujki z języka niemieckiego:

                                                   


    Język niemiecki jest stosunkowo łatwy. Osoba obznajomiona z łaciną oraz z przypadkami, przyzwyczajona do odmiany rzeczowników (deklinacja), opanowuje go bez większych trudności. Tak w każdym razie twierdzą wszyscy nauczyciele niemieckiego podczas pierwszej lekcji. Następnie zaczyna się odmiana przez rodzajniki (przedimki) der, die, das, des, den, dem, po czym słyszymy, że wszystko tłumaczy się w sposób precyzyjny i logiczny. Zatem jest to łatwe!!!
                                                   

       
    Na początek, kupujemy podręcznik do języka niemieckiego. To przepiękne wydanie, oprawione w płótno, zostało opublikowane w Dortmundzie i opowiada o obyczajach plemienia Hotentotów (auf Deutsch: Die Hottentotten). Książka mówi o tym, iż kangury (Die Beutelratten) schwytane i umieszczane w klatkach (Der Koffer) krytych plecionką (Die Lattengitter) po to, by nie uciekły i nie zrobiły sobie krzywdy! Klatki te nazywają się po niemiecku „klatki z plecionki”(Der Lattengitterkoffer), jeśli zaś zawierają kangura, to całość nazywa się:
Der
Beutelrattenlattengitterkoffer.


Pewnego dnia,Hotentoci zatrzymują mordercę - zamachowca (Der Attentaeter), oskarżonego o zabójstwo pewnej matki(Die Mutter) hotentockiej (Die Hottentottenmutter), do tego jeszcze matki głupka i jąkały (Der Stottertrottel). Taka matka po niemiecku zwie się: Die Hottentottenstottertrottelmutter, zaś jej zabójca nazywa się: Der Hottentottenstottertrottelmutterattentaeter.

Policja chwyta mordercę i umieszcza go prowizorycznie w klatce na kangury (Der Beutelrattenlattengitterkoffer), lecz więźniowi udaje się uciec. Natychmiast rozpoczynają się poszukiwania. Nagle przybiega hotentocki wojownik, krzycząc entuzjastycznie:
- Złapałem zabójcę!
(Der Attentaeter).
- Tak? Jakiego zabójcę? – pyta wódz.
-
Der Beutelrattenlattengitterkofferattentaeter – odpowiada wojownik.
- Jak to? Zabójcę,, który jest w klatce na kangury z plecionki? – pyta hotentocki wódz.
- To jest – odpowiada tubylec – Der
Hottentottenstottertrottelmutterattentaeter
(zabójca hotentockiej matki głupiego i jąkającego się syna).
- Ależ oczywiście – rzecze wódz Hotentotów – mogłeś od razu mówić, że schwytałeś
Der
Hottentottenstottertrottelmutterbeutelrattenlattengitterkofferattentaeter!
                                                                

    Tak oto zostało udowodnione, że niemiecki jest łatwym i przyjemnym językiem. 
    Aber da ist der Hund begraben und ist nicht alles Gold was glanzt...
                             

sobota, 9 listopada 2013

Rocznicowo...

    Długo sobie odpoczywałem, nieco za długo bimbałem sobie ze wszystkiego i wszystkich! Wybaczcie proszę, chociaż nie obiecuję, że to się więcej nie powtórzy! Te typy to, niestety mają!
Mniej więcej dwa tygodnie temu minęło mi osiem lat blogowania. Zaczęło się na onecie:

przywitanie

17 października 2005
    Witajcie sąsiedzi, bracia i siostry, partyjni, niezrzeszeni, poukładani, nieprzystosowani, przyjaciele
i ewentualni wrogowie, o ile gnaty zostawią w depozycie w szatni!
    Za namową moich nieocenionych młodych przyjaciół założyłem tego bloga  ku radości własnej
jak i Waszej, o ile będziemy mieli ze sobą po drodze.
    Jestem młody, czuje  się młodo i lgnę do młodych i nie ma to nic wsólnego z moją metryką urodzenia, być może to skaza mego charakteru… Na moim blogu Wszyscy mogą mówić Wszystko,
niezależnie od poglądów, wyznania, preferencji seksualnych czy typu urody… Jestem wprawdzie zdecydowanym mężczyzną rodzaju męskiego i preferuję kobiety rodzaju żeńskiego (mogą mieć nawet 16 lat, byle by tylko młodo się czuły i tak samo wyglądały) , czasami jednak bliższy jest mi urok męskiej szatni niż damskiej sypialni!!! Można zatem ty od biedy też świntuszyć, byle z klasą,
w myśl przykazania mojego ulubionego świntucha Andrzeja Mleczki: „Nie pieprz bez sensu!” Mile
widziane będą wiązanki wierszowane! Dla zachęty i przykładu podaję takowe w wersjach: a) soft
i b) hard

    a)                Docent doktor Niewierny św. Tomasz
                       Powątpiewał w zalety kondoma
                       Żalił się przy rumie
                       Na gumie tak nie umie
                       Takich głupków wypuszcza Sorbona

   
  b)                
                       Zacny Fredro tj. hrabia Olo
                       Za miłosną optował swawolą
                       Smacznie i dowcipnie
                       Wierszował o cipie
                       A te chamy i tak to pierdolą

    
Oczekuję Was zatem Zacni Blogerki i Blogerzy! Czym stronka bogata…
                                         


    Nie miałem jeszcze wtedy pojęcia, na czym polega blogowanie. Czy jest to skrajnie intymny pamiętnik, czy polemiczna trybuna, tester tekstów, czy sposób zabijania czasu. Na onecie było wyraźne szufladkowanie, pardon, klasyfikacja blogowych postów pod kątem tematyki: polityczne, literackie itp. 
    Mój sposób publikowania został określony jako „jeden worek” czyli wg wierzeń tamtejszych genialnych adminów - o wszystkim i o niczym. To oczywiście eliminowało mnie we wszelkich rankingach np. w konkursie na „Bloga Roku” . 
    Na początku nieco mnie to konfundowało, ale z czasem zacząłęm mieć to w...
Po czasie z miłym zdumieniem spostrzegłem, że jestem czytany. Intuicyjnie składałem rewizyty mym Komentatorom i chyba o to właśnie chodziło! Każdy swój post poprzedzałem jakimś mądrym cytatem wybranego Mędrca, starałem się jednak za bardzo nie wymądrzać ani nie „gwiazdorzyć” (aby temu zapobiec żułem snickersa jak przykazuje popularna reklama w tv).
    We wrześniu ubiegłego roku roku opuściłem na dobre onet, chociaż tamtejszego bloga nie skasowałem do końca, bo żal mi było siedmioletniego archiwum. Wylądowałem tu, na blogspocie. Paru innych zaprzyjaźnionych blogerów, uczyniło to samo, a ktoś nazwał ich przekornie Wielką Onetową Emigracją.
Tu czuję się dobrze. Nadal nie wiąże mnie żadna określona tematyka postów, a Szanowni Komentujący są życzliwi, serdeczni i mądrzy 
    Dziękuję Wam za to!